CEL - CAR Z KREMLA

1. MAM TU "DWURURKĘ"

Postawiłem w zeszłym tygodniu dolary przeciwko orzechom, że to Putin zorkiestrował "Wagnerowską uwerturę", że to tylko instrumentalny wstęp w jego dziele, w którym on sam nie dał jeszcze głosu. Potraktował instrumentalnie zespół "filharmoników" we frakach khaki pod dyrekcją sir Prigozhyna (jak krytycy "muzyczni" na Zachodzie określają maestro z batalionami zamiast batuty). 

Opłacani przez Putina watażkowie nazywani (zgodnie z życzeniem ich prawdziwego dowódcy z Kremla) "prywatną" armią, są takimi osobnymi "psami wojny" jak ich rzekomy szef -Prigożyn-  butnym "prywaciarzem", razem z podobnymi "kapitalistami" w Rosji, odgrywającymi rolę ajentów (kolokwialnie: "słupów"), bo car z KGB może każdemu z nich nagle wszystko zabrać, po czym go zabić. Przykład pierwszy z brzegu? Los Borysa Bierezowskiego, o którym przed laty rozmawiałem z Jurijem Felsztinskim, autorem książki na temat tego oligarchy.     

Ryzykowna była moja teza, konsekwentnie przedstawiana od "marszu na Moskwę", zapowiadanego hucznie niczym "marsz na Rzym", z Jewgienijem Prigożynem w roli lidera włoskich faszystów Benito Mussoliniego - prawie dokładnie sto lat temu, bowiem historia lubi się powtarzać, raz jako farsa, innym razem jako masakra, a jeszcze innym - jako maskarada, po kremlowsku  "maskirowka".  

Truizmem wydało mi się twierdzenie, że rosyjska doktryna wojny z NATO polega głównie na dezinformacjidecepcjidywersji i dezintegracji, oraz że zachodnie ośrodki władzy cywilnej i wojskowej, i tej jawnej, i tej dyskretnej, w pełni zdają sobie z tego sprawę, i w związku z tym zareagują adekwatnie, a przynajmniej nie będą odgrywać użytecznej dla Rosji roli w maskowaniu operacyjnym rodem z Kremla.          

Fakty szybko sfalsyfikowały moje tezy o mądrości kolektywnego Zachodu, bo gros analityków po "naszej" stronie (piszę w cudzysłowie, bo NATO niestety niejedno ma imię, w swoich konkretnych państwowych reprezentacjach) łatwo dała się złapać na putinowski lep, i teraz widzę, jak niektóre muszki owocówki przyklejone do swych uczonych teorii, machają łapkami i kreślą nimi uparcie absurdalne historyjki.         

Elementem najbardziej przewidywalnym, ale także najtrudniejszym do zdiagnozowania, jest pisanie "unisono", jednym głosem, jednym ciągiem - po jednej i drugiej stronie "barykady" czy wojennych "okopów", bo i tu, i tam, jednocześnie, objawiają się "prześmiewcy", nabijający się jak zwykle ze "spiskowych teorii" o kompozytorze i dyrygencie Putinie oraz pełnej reżyserii operowego spektaklu pt. "bunt Wagnera".  

Lenistwo umysłowe nie jest niestety jedynym możliwym wytłumaczeniem, dlaczego zarówno kremlowscy dezinformatorzy, jak i zachodnie agencje informacyjne kpią z analiz typu: "Zamach stanu" został zainscenizowany. Pytanie tylko, dlaczego Putin miałby urządzać tak wyszukane oszustwo?  Tak brzmi wstępny fragment artykułu w amerykańskim "Newsweeku". Napisała go  Rebekah Koffler - urodzona w Rosji ekspertka amerykańskiego wywiadu. Dla autorki książki "Putin’s Playbook" odpowiedzią jest polityka. Rezydent Kremla ubiega się o reelekcję 17 marca 2024 roku. Nie widać końca wojny rosyjsko-ukraińskiej, dlatego  musi przekonać Rosjan o konieczności poniesienia jeszcze większych wyrzeczeń. Musi bowiem utrzymać poparcie społeczne dla wojny na Ukrainie. (Dodam od siebie, że ten element "mobilizacji" poddanych Putin ma dobrze przećwiczony, choćby w 1999 r., kiedy wysadzał bloki mieszkalne w Rosji, przypisując Czeczeńcom te akty terroru jego własnej bezpieki i rozpętując krwawą rzeź na Kaukazie.) Teraz - zdaniem analityczki - osiągnął to, odwołując się do dwóch pierwotnych lęków narodu rosyjskiego: inwazji z Zachodu i chaosu. W swoim sobotnim przemówieniu, które - według Koffler - było zwieńczeniem całej tej farsy, Putin zapewnił, że Zachód stoi za buntem Prigożyna. Porównał ten czyn do rewolucji z 1917 roku. Jeśli bowiem chce się przestraszyć Rosjan, trzeba ich przekonać, że znów czeka ich horror i chaos rewolucji bolszewickiej. Twierdzenia te stały się dla Putina pretekstem do zdobycia większej, a nie mniejszej władzy, jak twierdzą "mędrcy-rosjoznawcy".  Zdaniem Koffler przywódca Rosji ogłosił nie tyle "operację antyterrorystyczną", co faktycznie stan wojenny, wymagający ekstremalnych środków bezpieczeństwa, w tym stałego monitorowania komunikacji między obywatelami. I uchylił zasadę zabraniającą wstępowania do wojska osobom z przeszłością kryminalną. Umożliwi to dodatkową mobilizację wojskową. A rosyjskie media, jak można było przewidzieć, oklaskiwały drogiego przywódcę za ocalenie Matki Rosji i "przegonienie" zdrajców. Oczywiście to, co Rosjanie uważają za siłę - Putin był w stanie stłumić zbrojny bunt - zachodnie media i "eksperci" Bidena zinterpretowali jako słabość. I to właśnie także chciał osiągnąć Putin. Postrzeganie na Zachodzie, że jest on słaby, a jego wojsko niekompetentne, sugeruje, że Zachód nie musi udzielać tak wielkiej pomocy Ukrainie, co jest kluczowym celem Putina. Poza tym Putin przypomniał też światu, że im dłużej trwa wojna ukraińska, tym większe jest zagrożenie jej nieprzewidywalnymi skutkami, jak choćby nuklearny Armageddon. Właśnie taka była reakcja. Kiedy wojska Prigożyna sunęły autostradą M4 do Moskwy, komentatorzy niepokoili się potęgującym się chaosem. Najbardziej niepokojące pytanie brzmiało: kto kontroluje rosyjskie bomby atomowe? Koffler przypomina, że w rosyjskiej nauce wojskowej istnieje cała doktryna zwana "sterowaniem refleksyjnym". Ma ona na celu oszukanie wroga poprzez podanie mu informacji, w które prawdopodobnie uwierzy z powodu swoich wcześniejszych uprzedzeń. Koffler zarzuca analitykom Bidena, że właśnie stali się ofiarą tego kremlowskiego fortelu. Pytanie, czy faktycznie - jak przewiduje ekspertka - Grupa Wagnera wykorzysta swoją "podróż" do Moskwy, by wylądować na Białorusi? I to w czasie, gdy państwo Łukaszenki otrzymało od Putina w prezencie taktyczną broń nuklearną? Wskazuje to na jeszcze jeden potencjalny cel operacji "fałszywej flagi": otwarcie drugiego frontu na północ Ukrainy przy jednoczesnym bezpośrednim zagrożeniu wschodniej flanki NATO atomowym Armagedonem. W tym czasie, gdy "Newsweek" publikuje tę logiczną interpretację, "Daily Mail" podsyca podejrzenia o Rosji jako wielkim "symulakrum" rządzonym przez "awatary", analizując dotychczasowe doniesienia o licznych sobowtórach rezydenta Kremla. Zainspirowano mnie to do napisania kolejnej "opowieści z dymkiem" spod znaku "gonzo-gnozo".      

2. "DWURURKĘ" TU MAM

Fantasta, jakim teraz jestem, w przerwie między repetowaniem fuzji faktów, chwyta za prywatne bronie typu metaforycznego, z najnowszym wynalazkiem w pierwszym rzędzie: dubletem przenośnych i miękkich kul, całkiem pacyfistycznych z ducha, to znaczy z szacunku dla Cudu Istnienia, chrześcijańskiego poszanowania dla bytowania danego od Boga, wyciągam z własnej głowy futerał z futurystycznym fantazmatem, strzeleckim zestawem do bezkrwawych łowów na Putina- dwulufową strzelbą wraz z parą nieostrych "kul", nie uśmiercających Przeciwnika, nie odbierających życia Anomalii z Kremla, ale odbierających Jej chęć pozbawiania życia innych.

Ogromną rolę w tym zbożnym dziele odgrywałaby sprytna strategia mimikry, mimetycznego upodabniania się do Putina, i masowego desantu sobowtórów "prezydenta" Rosji (z Polski do Rosji), zasypywania tamtejszych miast i wiosek setkami wersji  Władimirów Władimirowiczów, satyryczną serią Samozwańców, tak by Moskowia utraciła w końcu monopol na oszukańcze spektakle klonowania satrapy z Kremla, aby w rezultacie putinowska multiplikacja wyrwała się spod dyktatury neocaratu, sowieckiej mutacji deep state, i po szybko szerzącej się epidemii memetycznej, agresywnym namnażaniu się Wirala Wiralowicza Patoputina - zarówno w metropoliach mrowiącego się mroku, jak i w siołach odciętych od Bożego Światła - nowe mnogie  odmiany koronaimperatora  opanowały stepy i tundry, bory i pustynie, postatomowe tereny industrialnych widm i nieźle prosperujące prowincje obrócone w proch, zgrzytający w resztkach zwierzęcych zębów, rozwiewany gorącym, zatrutym wiatrem, jak ta jarząca się w słońcach  kurzawa na niezliczonych polach miczurinowskich eksperymentów, na tak żyznych niegdyś ziemiach, a dziś do cna wyczerpanych, leżących trupim odłogiem.

Rozpoznanie, kto w Rosji naprawdę sprawuje władztwo, byłoby już praktycznie niemożliwe, bo kolejne iteracje podstarzałego kagiebisty byłyby wersjami Putina, którym on nigdy nie powinien być, Putina, który takim Putinem byłby może wcześniej, gdyby  zdarzył się cud, ale zabrakło białej magii w grubych ścieżkach na kilometrowym putinowskim stole rozmów tête-à-tête z prezydentem Francji (po tych spotkaniach przypadkowo ogarniętej płomienistym neogotykiem buntów), a ta najbardziej prawdopodobna z najmniej realnych alternatyw rezydenta Kremla mogłaby się ewentualnie pojawić gdzieś po cichu na głuchej prowincji, w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale nie teraz, nigdy dziś, nie w tym konkretnym historiozoficznym momencie, w dzikim rozdziale Księgo Dziejów, pełnym dziwacznych podziałów i dzielnych pododdziałów złożonych z wolnych  penitencjariuszy, elitarnych jednostek  szlachetnych Rusów, uzbrojonych po zakazane gęby.

Teorie można sobie snuć, bo żadne o Rosji nie są nieprawdopodobne, nawet najbardziej zuchwałe, jak ten najnowszy wielkoruski skaz, osadzony w bizantyjskiej jeszcze tradycji, o dwugłowym Władimirze Władimirze Władimirowiczu II di Putinie, klonie lokowanym na całym globie w filmach z lokalnych libacji, po krwawo tłumionych rewoltach w syberyjskich guberniach, barbarzyńskich rzeziach bez precedensów, gdy już z nabrzmiałego krwią nieba nad morzem pogorzelisk padał karmazynowy, zmrożony w Bożych żyłach deszcz, bo nawet bezprzykładne ekscesy carskich "psów" w czasach opryczniny na tym tle wyglądały nad wyraz łagodnie, niczym wyraz liberalizacji katowskiego ustroju, więc nie macie się co dziwić komentarzom na Telegramie typu "Rosja znów jak Kronos zjada własne dzieci", które rzucali z przekąsem rosyjscy Eurazjaci pod koniec swego życia, przykrótkiego jak kolczuga rzężącego woja, bohatera "Aleksandra Newskiego", epickiej, stalinowskiej maskirowki na dużym ekranie, dedykowanej już wówczas nam, polskim, a nie teutońskim "krzyżowcom",  przez zeszłowiecznego geniusza  zamaszystego oszustwa, guru dywersyjnych grup rekonstrukcyjnych - Siergieja Eisensteina.

Elementarna tu mądrość wystarcza, wiedza o tym, co Dobre, co dobre, bez wchodzenia w Zło i zło, niczym szlachetny artefakt złotego noża w błoto zjełczałego psiego łoju, oraz tejże rudymentarnej wrażliwości nam trzeba, aby pojąć istotę sprawiedliwej wojny, jaką winniśmy toczyć codziennie w sobie, nie staczając się w otchłań ohydy, nie kąpiąc się w siarkowych brudach geoinfernalnych term, bulgoczących wulgaryzmami, smołowymi słowami, jakby diabeł w głębiach gardeł nam bełtał, a niektórym to i krtań urwał snadź.

Lubuję się tu w archaizmach i archetypach, bo to jest prócz faktów także kwestia taktu, nie smaku już, nie stylu, ale wyczucia, jakie rzeczy i komu należy wyłożyć, nie jako człowiek wiedzy, bo ten powinien ważyć, i wyrazy, i racje, a wtedy przymiotników, jak mówią kanoniści Mowy, unikać, podmiotowo i przedmiotowo czyny w odpowiednim czasie i przynależnej przestrzeni umieszczać, natomiast są jeszcze sprawy poza tym porządkiem, metafizyką je przed wiekami nazwano, błędnie z czasem odczytując, że księgi następujące po fizycznych dotyczą światów nadrzeczywistych, niedoświadczanych w tym życiu, a ja wam powiadam, że sam ten pogląd jest w takim właśnie sensie "metafizyczny", bo Putin dwugłowy tu, na tej ziemi, dzisiaj, realnie sobie żyje, ba! bardzo dobrze się ma, bytuje sobie w swojej bizantyjskiej postaci i skrzydłami macha, i z lewa, i z prawa, z Orientu i Okcydentu (od strony grodu groźnych carów Rurykowiczów i od zachodniego zamczyska mizdrzącej się cesarzowej Teofanu), oskrzydlić Polskę czule chce, i w środku kraju rozwija nam swoją miłość, uczucie ścisłe jak równanie: do zera.