"Powiem szczerze, że traktuję to po prostu jako fajną przygodę" – stwierdził na antenie Radia RMF24 aktor Sebastian Stankiewicz. Tymi słowami ocenił swoje doświadczenie przy pracy nad hollywoodzką produkcją "In the Lost Lands", gdzie wcielił się w rolę Rossa, właściciela baru. Oprócz tego artysta wystąpił również w polskim filmie "Misie", który miał premierę na początku marca.

Sebastian Stankiewicz opowiedział na antenie internetowego Radia RMF24 o swoich wrażeniach z pracy na planie filmu "In the Lost Lands" w reżyserii Paula W.S. Andersona. W tej hollywoodzkiej produkcji czarodziejka i łowca wyruszają w niebezpieczną podróż w celu odnalezienia poszukiwanego przez królową artefaktu, który potrafi zamienić człowieka w wilkołaka.

Aktor przedstawił swoją nieoczywistą drogę castingową, by dostać się do amerykańskiej produkcji. Dostałem informację o tym, że są sceny do nagrania, self tape (casting nagrywany w warunkach domowych - red.). Pamiętam, byłem wtedy na planie "Akademii Pana Kleksa" w Gołuchowie, więc miałem zapuszczone długie pazury. Głową byłem gdzieś w ptaku Mateuszu - mówił Stankiewicz.

Gość RMF24 przyznał, że postanowił się zabawić przy zgłoszeniu. Wypożyczył kostiumy wilków, pasujące do klimatu postapokaliptycznego filmu, a także skorzystał z pomocy osób pracujących przy "Akademii Pana Kleksa". Nagraliśmy takie dwie sceny, korzystając z tego, co mieliśmy pod ręką. (...) z pomocą wszystkich potem to wysłałem i okazało się, że zostałem zaproszony na ten plan - wspominał aktor.

Praca przy hollywoodzkiej produkcji

Stankiewicz opisał, że na planie "In the Lost Lands" znajdowały się elementy scenografii, które były mocno wspomagane przez komputerowe efekty wizualne. Tam też wcielił się w rolę Rossa, któremu towarzyszy Mara (grana przez irlandzką aktorkę Deirdre Mullins). Mamy taki duet, kiedy to Boyce ma "pit stop" w tej swojej podróży i przyjeżdża razem z Gray. Wtedy u nas się gdzieś zatrzymuje, bo ja prowadzę, powiedzmy taką knajpę - powiedział aktor.

Powiem szczerze, że traktuję to po prostu jako fajną przygodę. Kolejny jakiś taki pit stop na mojej tej drodze aktorskiej. No ale tak naprawdę, to przede wszystkim Polski rynek i gram w polskich produkcjach - mówił Stankiewicz.

Rozmówca Krzysztofa Urbaniaka podkreślił również, że przy produkcji pracowało wielu Polaków. Kostiumy, charakteryzacja, scenografia - profesjonaliści. Widać było też po ekipie, po producentach, że naprawdę doceniali polską ekipę, ich pracę. My jesteśmy zawodowcami i profesjonalistami - zaznaczył aktor.

Atmosfera na planie "In the Lost Lands"

Wśród scen w filmie, znalazły się i takie, w których Ross był cały ubłocony. Wszystko jednak wynagradzały pozytywne komentarze od reżysera. (Paul - przyp. red.) jest cały czas uśmiechnięty. On ma taką niesamowitą energię, która się naprawdę przenosi w pracy i jak mi się wydaje, na tę drugą stronę ekranu - powiedział Stankiewicz. Przyznał też, że chociaż praca w języku angielskim była wyjściem ze strefy komfortu, to reżyser wykazał się zrozumieniem i empatią.

Aktor zdradził też, jak wyglądała współpraca z gwiazdorską, hollywoodzką obsadą. Muszę powiedzieć, że to naprawdę się niczym nie różni niż praca tutaj. To są ludzie bardzo mili i pomocni, którzy chcą, żebyś ty też dobrze wypadł. (...) jak się coś zapomni i ktoś się pomyli, to oczywiście jest jakiś żart, śmiech czy krótki small talk - mówił gość RMF24.

Chociaż Stankiewicz nie doczekał się na planie krzesła ze swoim imieniem, obsada chętnie zapraszała do korzystania ze swoich udogodnień. Milla miała taki swój mały namiocik razem z Dave’m i zaprosiła nas do niego, bo tam akurat była zima i chociaż było to też w dogrzewanej hali, to wiadomo, jak to jest. Bardzo miło było (...). Milla powiedziała, że ten casting, który zrobiłem, był nagrany jakby (to były - przyp. red.) sceny z filmu, więc być może to ich trochę przekonało - powiedział aktor. My to zrobiliśmy z takim polotem - przyznał artysta.

W momencie rozmowy odtwórca roli Rossa nie widział jeszcze gotowego filmu. Wiem, że (film - przyp. red.) wszedł na cały świat. Nie wiem, kiedy będzie dystrybucja w Polsce. (...) Mam nadzieję, że będzie można go tutaj zobaczyć na dużym ekranie. Nie ukrywam, będę oglądał z wielką ekscytacją ten film - mówił Stankiewicz.

"Misie"

W okolicy premiery amerykańskiego filmu, w polskich kinach ukazała się także rodzima produkcja "Misie", w której gość rozmowy również wziął udział. To jest produkcja, która trafia mocno do mojego serca. Bardzo mi się spodobał scenariusz. Zagrałem tam Franka, który broni honoru mężczyzn. Zagrałem postać, której wydaje mi się, że wcześniej nie grałem. Prosty, fajny chłopak, który jest gotowy na prawdziwą i taką dojrzałą miłość. Z tego się akurat cieszę - powiedział aktor.

Zauważył też, że chociaż jego postać "przywraca wiarę w mężczyzn", to jego zdaniem warto również na co dzień doceniać kobiety. Nie tylko 8. marca. Film "Misie" jest o takim też misiowym świecie, czyśćcu, do którego trafiają mężczyźni, który jest bardzo hedonistyczny. Tam można się zweryfikować, zastanowić się nad sobą i być może wrócić lekko odmienionym - mówił Sebastian Stankiewicz.

Opracowanie: Natasza Pankratjew

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.