Zezwierzęcenie i urzeczowienie, animalizacja i reifikacja, tak można w skrócie określić proces, któremu przez wieki poddawana była ogromna grupa ludzi w Rzeczypospolitej i to nie jest żadna przesada, to dobrze udokumentowany fakt.

Zamianie ludzi (chłopów) w przedmioty (narzędzia) i zwierzęta (juczne) poświęcono ostatnio wiele książek w Polsce.


Istnieje już bardzo bogata bibliografia prac na temat pańszczyzny, polskiego niewolnictwa, ponurego chłopskiego losu, jakby nastąpiło jakieś nasze "ludowe" pobudzenie, a może "przebudzenie" (coś jak nurt "woke" w Ameryce, ruch tropicieli systemowego, rasowego "ucisku").

Elita intelektualna w naszym kraju, jak zauważają jednak złośliwi, sceptyczni obserwatorzy, obnosi się po prostu ze swoim nowym salonowym hobby: urządza sobie modne, sentymentalne wycieczki krajoznawcze, tym razem nie szlakiem magnackich gniazd, ale tropami czworaków.

Miłość do dawnego "chama" ma w sobie, zdaniem tych krytyków, element inteligenckiej perwersji, trącący gombrowiczowskim "brataniem" się pana z parobkiem.

Innymi słowy, akademicki światek tylko się łasi do "skrzywdzonych i poniżonych", udaje troskę o "prostego człowieka", a tak naprawdę znów kisi się we własnym, wysmakowanym sosie, współczesnych "chamów" mając w ... głębokim poważaniu.

Dodatkowa wątpliwość jest jeszcze bardziej nieprzyjemna, rodzi się bowiem podejrzenie recydywy "komuny", powrotu ideologicznych treści rodem z PRL-u, tylko przybranych w piórka popularnych zachodnich teorii uniwersyteckich i dominujących politycznych nurtów w USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech czy we Francji.

Ogarnięci nowym "turbochłopizmem", nasi wrażliwcy w akademickich togach oraz ich liczni cmokierzy niezawodnym nosem wyczuwający koniunkturę, z braku polskich Afroamerykanów czy Inuitów, znaleźli sobie rodzimego "Murzyna" i "Eskimosa"; tym naszym "Negrem" i polskim "tubylcem", przez całe stulecia chłostanym autochtonem ma być chłop pańszczyźniany.

Zapoznane propagandowe klisze z okresu "realnego socjalizmu", kalki "wyzysku chłopstwa przez pańską Polskę", prymitywne stereotypy marksistowsko-leninowskie, którymi wypełniano szkolne podręczniki za moich, chłopięcych czasów, obecnie nabrały blasku kolonialnego świecidełka, jakby znów koryfeusze nauki, ci wszyscy nowocześni edukatorzy, chcieli przemienić mnie-czytelnika w chłopię w połatanych, lnianych porciętach.

Inteligent polski w sukmanę tera się przebrał i na mszę ludową kaduceuszem o marmurowe posadzki stuka?

Edukacja to często wątpliwa, ale rytuał jak się patrzy!

Mając to wszystko na uwadze, sięgnąłem po nową książkę Wydawnictwa Literackiego napisaną przez historyka prof. Andrzeja Chwalbę i publicystę Wojciecha Harpulę pt. "Cham i pan. A nam prostym zewsząd nędza?" - "elementarz" alfabetyczny, zbiór fascynujących haseł-esejów, leksykon pełen porywających historii, napisanych żywym stylem i świetnie uargumentowanych- kronikarsko, literacko, ekonomicznie, statystycznie, socjologicznie, antropologicznie, jak choćby ten epizod z pomnikiem chłopskiej wdzięczności dla cara Aleksandra II postawiony na Jasnej Górze, w tym częstochowskim mateczniku katolickiej polskości.

Intymna, skrywana historia Polski spisana przez dwóch autorów poraża obrazem biblijnego Chama (przeklętego, stygmatyzowanego na pokolenia syna Noego) przerodzonego (wyrodzonego) w "chama", podczłowieka, bismarckowskiego untermenscha, gorszego rasowo nie-Polaka jak ruski rab czczącego dobrego cara łaskawcę-spasitiela; ale też ukazuje ścieżki awansu, wiodące poprzez osobiste bohaterstwo na polu insurekcyjnej bitwy o Polskę czy indywidualny trud nauki, kształcenia własnego w ramach wspólnej edukacji narodowej; chociaż być może zbyt górnolotnie brzmią te moje słowa na temat książki traktującej o ciemnych istotach z najgłębszych nizin, z jasnogórskiego rowu maryjnego z proruską rybą głębinową, słowem z samego dna naszych dziejów ... i otchłani dnia dzisiejszego.