"Pierwszy raz w moim życiu zdarzyło mi się, że płakałam ze szczęścia na zawodach, bo po prostu to był taki rollercoaster emocji" - zdradza w rozmowie z Cezarym Dziwiszkiem z redakcji sportowej RMF FM snowboardzistka, Aleksandra Król-Walas. Takie emocje wywołał w niej brązowy medal mistrzostw świata. Po pierwszym nie płakała, to ten drugi kosztował ją znacznie więcej.
Największym wyzwaniem w mijającym sezonie dla Aleksandry Król-Walas było połączenie sportu z macierzyństwem. Udało się znakomicie, bo Polka pięciokrotnie zajmowała w zawodach Pucharu Świata miejsca na podium, a raz udało jej się nawet wygrać. Do tego dołożyła drugi w karierze brąz na mistrzostwach świata. To wszystko zaledwie rok po urodzeniu córeczki, Hani.
Wszystko dzięki pomocy mojej rodziny, która podporządkowała się pod moją zachciankę wrócenia do uprawiania sportu, do spełniania moich marzeń. Moi rodzice, teściowie, mój mąż, niania, na zmianę zajmowali się córką, więc miałam bardzo dużo ludzi do pomocy, ale nie było to łatwe. Jak wyjeżdżam, to strasznie tęsknię za córką. Śmiałam się, że mamy z nią umowę - wszystkie pierwsze nowe rzeczy, jak pierwsze kroki, słowa - ma robić przy mamie (...). Teraz będą przygotowania letnie, jestem w Polsce i nie muszę nigdzie jechać na śnieg za granicę. Tutaj będą treningi, a później zajmowanie się po treningu Hanią. Spędzanie razem czasu, odkrywanie nowych rzeczy. Wszystkiego z nią nie mogę się już doczekać - podkreśla snowboardzistka i dodaje, że teraz czas na krótki odpoczynek. Tygodniowe wakacje na Cyprze.
W rozmowie z RMF FM Aleksandra Król-Walas zapewnia, że do słynnej "małyszomanii" w jej przypadku jeszcze daleko. Niemniej czuje coraz większą rozpoznawalność, a kompletnie zaskoczyła ją sytuacja w jej najbliższych okolicach.
Śmieszna historia. Ostatnio pojechałam na śmietnisko wywieźć tekstylia i były tam moje stare buty snowboardowe do miękkiej deski. Panowie, którzy tam byli od razu mówią: "A! To ta pani Król, znana snowboardzistka! To może my te buty sobie zostawimy? Bo po takiej mistrzyni to trzeba zostawić!" Okazało się, że nawet na śmietnisku jestem rozpoznawalna - mówi Cezaremu Dziwiszkowi.
Po pierwszej niezwykle udanej części sezonu przyszła druga - naznaczona kontuzją i chorobami. W efekcie liderka klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w slalomie gigancie równoległym spadła na koniec sezonu na 4. miejsce. Ale zdobyła drugi w karierze medal mistrzostw świata w szwajcarskiej Engadynie. Jak przyznaje, smakował lepiej niż pierwszy.
Pierwszy raz po zdobyciu medalu płakałam. W ogóle pierwszy raz w moim życiu mi się zdarzyło, że płakałam ze szczęścia na zawodach, bo po prostu to był taki rollercoaster emocji. Te wszystkie przygotowania, ile mnie to kosztowało - powrót po ciąży, odbudowa siły (...). Wygrywając Puchar Świata (przyp. red. w Scuol) nabawiłam się kontuzji, zapalenia ścięgien w lewej ręce. Do tej pory się z tym borykam. Teraz jest już lepiej. Nie muszę chodzić w stabilizatorze i próbuję ruszać ręką, ale to się za mną długo ciągnęło. Nie wiedziałam, że zapalenie ścięgien tak bardzo boli i musiałam mieć zastrzyki przeciwbólowe aż do mistrzostw świata, żeby po prostu "dotrzymać" do zawodów. To było ciężkie. Troszkę mnie rozbiło, siedziało cały czas z tyłu głowy. Bolało mnie, a tu trzeba zapiąć buty, trzeba się ręką podeprzeć, trzeba się wybić z bramy i za każdym razem był to bardzo duży ból. Stąd spadek formy spowodowany głównie tą kontuzją. Ale na mistrzostwach świata już ręka mnie nie bolała, po tylu zastrzykach - opowiada Aleksandra Król-Walas.
Później w "polskim" Pucharze Świata w Krynicy-Zdroju snowboardzistka zmagała się z chorobą, którą złapała od córeczki.
Córka miała katar przez trzy dni, mamusia była chora, dwa tygodnie musiała brać antybiotyk, więc to też bardzo wpłynęło na moją jazdę w Krynicy. Do tego było mi ciężko jeszcze z tą kontuzją. Pierwszego dnia, jak jeszcze się dało, zajęłam 8. miejsce, czyli nie było źle, ale drugiego dnia już naprawdę nie było siły w moim ciele, w moich nogach. Szkoda - płakałam okrutnie po tym drugim dniu, w którym nie udało mi się wejść do finałowej szesnastki. Było mi przykro, że zawiodłam kibiców, bo wiedziałam, że oni tam przyszli dla mnie (...) niestety nie dałam rady stanąć na wysokości zadania - mówi snowboardzistka jednocześnie dziękując za wsparcie kibicom po zawodach w Krynicy-Zdroju.
Podchodzili do mnie, mówili że nic się nie stało. "Nie przejmuj się, jest super. My i tak chcieliśmy ciebie tylko zobaczyć" - dodaje Aleksandra Król-Walas.
Przyszłoroczne zimowe igrzyska olimpijskie w Mediolanie będą już czwartymi w karierze, w których weźmie udział nasza snowboardzistka. W 2014 roku w Soczi zajęła 30. miejsce, w 2018 w Pjongczangu 11., a w 2022 w Pekinie 8. We Włoszech chce w końcu zdobyć medal.
No co, zdobyłam medal na mistrzostwach świata? A przecież tam będą dokładnie te same zawodniczki, to czemu tam miałabym nie zdobyć medalu? Ja wierzę w siebie i to jest mój cel, moje marzenie. Dlatego tak szybko wracałam po ciąży, bo po prostu chciałam dążyć do tego spełnienia, tego marzenia, jakim jest medal igrzysk olimpijskich. Zrobię wszystko. Presja będzie, ale trzeba sobie z nią poradzić. Na mistrzostwach świata też była presja - i medialna, i ta, którą sobie sama nałożyłam (...). Troszkę sobie już z tym umiem radzić. Po prostu trzeba robić swoje i myślę, że będzie dobrze - zapowiada w rozmowie z Cezarym Dziwiszkiem Aleksandra Król-Walas.
Igrzyska olimpijskie w Mediolanie odbędą się w dniach 6-22 lutego 2026 roku.


