„Wyprawa była jedną z trudniejszych, którą przyszło nam prowadzić w ostatnich latach” – tak jedną z ostatnich akcji w rejonie Pilska opisują ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR. Pomoc była potrzebna narciarzowi skiturowemu, który – prawdopodobnie – obawiając się kosztów akcji ratunkowej na Słowacji, w bardzo trudnych warunkach próbował wrócić na szczyt Pilska. Mężczyznę udało się uratować, ale w czasie akcji kilku ratowników odniosło urazy, a awarii uległy skutery śnieżne. W terenie działało 49 ratowników.

Akcja, o której mowa rozpoczęła się 3 lutego po południu, a zakończyła 4 lutego. Dopiero teraz ratownicy zdecydowali się ją zrelacjonować.

Wszystko zaczęło się od informacji, którą ratownicy otrzymali od samego narciarza. Poinformował on, że ze względu na warunki atmosferyczne ma problemy z fokami i nie jest w stanie poruszać się z głębokiego śniegu. Dyżurny poinformował skiturowca, że znajduje się na terenie Słowacji, więc konieczna będzie pomoc tamtejszych ratowników. Wtedy kontakt z narciarzem się urwał.

Ratownicy znaleźli informacje, zgodnie z którą mężczyzna już przed telefonem do ratowników szukał pomocy wśród narciarzy na jednej z grup w mediach społecznościowych. Za pośrednictwem kolegi podał swoją lokalizację i informację o tym, że wkrótce jego telefon się rozładuje. Ze wpisu wynikało też, że skiturowiec obawiał się tego, ile będzie musiał zapłacić za akcję ratunkową przeprowadzoną przez słowackich ratowników. Przyznał, że nie wykupił ubezpieczenia.

Znajomi mężczyzny wkrótce stracili z nim kontakt i obawiając się o jego zdrowie, powiedzieli o jego problemach Grupy Beskidzkiej GOPR. Ratownicy poinformowali Słowaków o zagubionym Polaku. O 19:15 Słowacy poprosili GOPR o wsparcie poszukiwań.

Zaspy, śnieżyca i silny wiatr

Goprowcy wskazują, że w ekstremalnych warunkach pogodowych w terenie działało już 49 ratowników. Przy wietrze osiągającym prędkość do 80 km/h, intensywnych opadach śniegu i zagrożeniu lawinowym ratownicy przeszukiwali kolejne metry. W końcu narciarza udało się odnaleźć.

"W pewnym momencie usłyszeliśmy desperacką odpowiedź (subiektywne odczucie ratownika, potęgowane przez zamieć śnieżną) i po pewnym czasie słaby błysk czołówki. Była 02:30 w nocy. Zobaczyliśmy mężczyznę stojącego w zagłębieniu terenu, w śniegu do połowy uda. Był przemoczony, wychłodzony i skrajnie wyczerpany torowaniem w głębokim śniegu przez ponad 10 h"- przekazał jeden z ratowników.

Po 30 minutach na miejscu pojawili się goprowcy ze skuterami śnieżnymi, ale jeden z nich się zepsuł. Drugi skuter też miał problemy techniczne i w konsekwencji ratownicy na specjalnych sankach musieli transportować narciarza do Hali Miziowej. Na miejsce dotarli o godzinie 4 nad ranem. Później mężczyzna został przekazany ratownikom medycznym.

Decyzja, która mogła kosztować życie

Akcja zakończyła się o godzinie 7, ale nie był to koniec działań goprowców. Ratownicy musieli jeszcze wrócić po zostawiony sprzęt, naprawić skutery.

W czasie wyprawny mniejszych i większych urazów doznało kilku ratowników.

"Wypadkom w górach można jednak zapobiegać, warto więc mówić o tym, co poszło nie tak. Prawdopodobnie gdyby ratowany nie był sam, miał naładowany telefon lub wysłałby zgłoszenie przez aplikację Ratunek, pomoc nadeszłaby w przeciągu kilku godzin. Jak można przypuszczać, obawa przed kosztami akcji spowodowała trudną do zrozumienia decyzję mężczyzny o torowaniu w głębokim śniegu pod górę i próbę powrotu na szczyt Pilska, z którym rozminął się kilkaset metrów, zapuszczając się coraz głębiej w bardzo trudno dostępny teren. Decyzja ta mogła kosztować życie młodego mężczyzny" - podsumowuje GOPR i przypomina, że Pilsko po stronie słowackiej jest rezerwatem przyrody, po którym nie można się poruszać na nartach.

Ratownicy apelują o rozwagę przy uprawianiu turystyki górskiej.