20-letni trener personalny z Wielkiej Brytanii przyznał się do szaleńczej jazdy, która skończyła się rozbiciem pięciu radiowozów i koniecznością hospitalizacji siedmiu policjantów. Nieodpowiedzialny mężczyzna zabrał do samochodu dziewczynę – byli ze sobą na pierwszej randce.
Sprawę opisał portal Independent.
Do zdarzenia doszło 9 kwietnia, w okolicach Newcastle w północnej Anglii.
Prowadzącego bmw 20-latka chciała zatrzymać policja, widząc, że jedno z jego tylnych świateł jest uszkodzone. Kierowca, zamiast się zatrzymać, zaczął uciekać.
Stróże prawa ścigali go m.in. na autostradzie A1.
W pewnym momencie udało im się otoczyć uciekiniera. Właśnie wtedy miało dojść do wypadku, ponieważ w grupę aut wjechał inny, rozpędzony pojazd.
Po zatrzymaniu 20-latka, okazało się, że nie ma on prawa jazdy i ubezpieczenia. Tym razem udało mu się uniknąć aresztowania, ale już dwa dni później wrócił za kierownicę, dojeżdżając do siłowni, w której pracuje.
Policjanci dostrzegli go tankującego auto przed garażem i aresztowali.
W trakcie procesu prokurator wskazywał na zdrowy rozsądek, który powinien podpowiedzieć mężczyźnie, by nie igrać ze szczęściem, które dwa dni wcześniej pozwoliło mu wyjść cało z niezwykle groźnego wypadku, opisywanego przez wszystkie media.
Obrońca argumentował, że jego klient, który przyjechał do Wielkiej Brytanii z Iranu, będąc jeszcze nieletnim, wpadł w panikę, widząc policję, która chciała go zatrzymać i dlatego zaczął uciekać. Wskazano również, że w momencie kraksy, jego bmw "w zasadzie się zatrzymało", a do wypadku doszło, gdy pędzące ok. 130 km/h policyjne volvo zderzyło się z grupą pojazdów.
Niemniej, sprawca przyznał się do winy. Przewodniczący ławy sędziowskiej wyznaczył mu kaucję pod warunkiem, że nie wsiądzie za kierownicę żadnego pojazdu i będzie przestrzegał godziny policyjnej, obowiązującej od 22:00 do 8:00, w trakcie której będzie musiał przebywać w swoim domu.
Wyrok zostanie wydany 20 maja w Sądzie Koronnym w Newcastle.