Duńczycy chcą mieć oko na to, co dzieje się na Bałtyku. W tym celu zwodowali niedawno bezzałogowe jednostki nadzorujące ich wody. Dania pozyskała je od firmy ze Stanów Zjednoczonych, co niekoniecznie spodobało się wszystkim obywatelom państwa. Wciąż żywy jest bowiem spór o Grenlandię sprokurowany przez prezydenta Trumpa.

Sprawę zakupu morskich dronów i powstałych w związku z tym dyskusji opisał portal The Guardian.

Kopenhaga rozmieszcza pływające drony na Morzu Bałtyckim, aby chronić infrastrukturę podmorską i wzmocnić nadzór w obliczu rosnącego zagrożenia atakami hybrydowymi ze strony Rosji. Potencjalnie niebezpieczne są np. stare tankowce wykorzystywane przez Rosjan do omijania sankcji.

Sprzęt pozyskano od firmy Saildrone z Kalifornii. Bezzałogowe jednostki o długości 10 metrów przypominają żaglówki, ale są zaprojektowane wyłącznie do zbierania danych. Korzystając m.in. ze sztucznej inteligencji, wielu czujników, kamer i radarów, dzięki którym gromadzą dane, tworząc bardziej szczegółowy obraz aktywności morskiej niż satelity - pisze The Guardian.

Saildrone ma za sobą współpracę z amerykańską marynarką. Jej sprzęt wykorzystywano do zwalczania przemytu narkotyków i nielegalnych połowów. Zakup dokonany przez Duńczyków jest debiutem firmy na europejskich wodach.

Nieufność wobec USA i powrót sporu o Grenlandię

Debiutem, który w skandynawskim kraju wywołał pewne kontrowersje. Po ponownym dojściu do władzy w styczniu tego roku prezydent USA Donald Trump wrócił do tematu Grenlandii. Polityk sugeruje, że Ameryka powinna przejąć kontrolę nad wyspą, argumentując to jej strategicznym znaczeniem. Premier Danii Mette Frederiksen stanowczo odrzuciła możliwość sprzedaży lub oddania Grenlandii, podkreślając, że "należy ona do Grenlandczyków".

To jednak nie wszystko.

Problem z amerykańskimi firmami jest taki, że muszą one przestrzegać amerykańskiego prawa, amerykańskich dekretów i słuchać się amerykańskiego prezydenta. Może on w dowolnym momencie zażądać danych lub zakończyć relacje - powiedział duńskiemu nadawcy DR inżynier oprogramowania i przedsiębiorca David Heinemeier Hansson.

W obecnej sytuacji międzynarodowej oczywiście trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do wyboru amerykańskich dostawców w tej dziedzinie - stwierdził z kolei szef Duńskiej Rady ds. Cyberbezpieczeństwa Jacob Herbst.

Szef firmy Saildrone, Richard Jenkins, zapewnił, że w Danii nie są pozyskiwane dane niejawne, a te dane, które zbierają urządzenia, są w pełni szyfrowane.

Amerykańskie bezzałogowce mogą być używane do weryfikacji tożsamości jednostek i sygnalizowania nietypowych ruchów wskazujących na sabotaż podmorskich rurociągów lub kabli. Mogą być zasilane dieslem, wiatrem i energią słoneczną. Są zdolne pozostać na morzu ponad rok, ale przeciętny czas ich misji to 100 dni. Do monitorowania całego Bałtyku potrzeba byłoby ich od 10 do 20 - wskazał The Guardian.