Policja podchodzi z dystansem do informacji pochodzących od detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, który twierdzi, że matka małej Madzi z Sosnowca nie została napadnięta i nikt nie porwał dziecka. Według kobiety, sześciomiesięczna dziewczynka zmarła po tym, jak wypadła z kocyka i uderzyła się w głowę. Martwe dziecko matka miała włożyć do wózka i wywieźć z domu. Od rana trwają poszukiwania ciała Madzi.

Rzecznik Komendy Głównej Policji Mariusz Sokołowski, podkreśla w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Pawłem Świądrem, że policja od początku podejrzewała udział kogoś z rodziny w zaginięciu dziecka.

Paweł Świąder: Poznaliśmy szokującą wersję wydarzeń tego, co miało wydarzyć się w Sosnowcu. Czy to może być wersja ostateczna?

Mariusz Sokołowski: Dzisiaj trudno jest ukrywać, że jest to wersja najbardziej prawdopodobna i od początku będąca pierwszą wersją policyjną. Natomiast o tym się nie mówi. Ja nie wyobrażam sobie, że przy tego typu zdarzeniu, na samym początku, policjant powiedział, że podejrzewa matkę, ojca, kogokolwiek z rodziny, nie mając przy tym stuprocentowej pewności. Dzisiaj już wiele na ten temat powiedziano, ale także ta wersja musi być zweryfikowana. Mimo że pojawiają się informacje u pana Rutkowskiego, który mówi, że kobieta zdecydowała się powiedzieć mu wszystko, że się otworzyła przed nim. Jeżeli to miało miejsce to dobrze, że ta kobieta się otworzyła. Ona zdawała sobie sprawę z tego, podejrzewam tak, że w ostatnich dniach ten krąg podejrzeń wokół niej się zawężał. To jest kwestia przesłuchań kolejnych, to jest kwestia wykazywania niespójności pewnych informacji przekazywanych dla policji. Wtedy, kiedy nie poddała się badaniu wariografem, to wiele sugerowało. I być może coś w niej pękło. Jeśli tak jest to dobrze. Natomiast my jeszcze musimy, wspólnie z prokuraturą przesłuchać ją procesowo. Dzisiaj mówi się bardzo dużo o wrażeniu, domniemaniach pana Rutkowskiego. Ale na tym nie da się zbudować materiału procesowego.

Pan Rutkowski chwali się tym, co zrobił, a co zrobiła policja?

W tej sprawie zrobiono bardzo wiele. Ja jeszcze dwa dni temu zapoznawałem się z bardzo szczegółową analizą tego postępowania, tego, co rozbili policjanci: do kogo dotarli, kogo przesłuchali i jak weryfikowali poszczególne wersje. Ta weryfikacja pozwalała na ustalenie jednego: wersja związana z udziałem kogoś z rodziny w zaginięciu, jest najbardziej prawdopodobną wersją. Ale o tym się nie mówi w takiej sytuacji. Dopóki nie ma stuprocentowych dowodów, taka wersja jest nie do powiedzenia w takiej sytuacji. Nawet jeżeli ta osoba przyznała się do tego czynu detektywowi, to jest efekt wielu czynności wykonanych także z tą kobietą.

Ale dlaczego przyznała się Rutkowskiemu, a nie np. policyjnemu psychologowi?

To jest osoba, która akurat w porze wieczorowo-nocnej była blisko, która kolejny raz rozmawia z nią. Ta kobieta wraca po raz kolejny z przesłuchania policyjnego, z kolejnej czynności wykonanej z policjantami, gdzie padają kolejne pytania, zdaje sobie sprawę z tego, że nie poddając się badaniu wariografem, pewne wątpliwości co do jej osoby się pojawiły. Jest pewien moment w przypadku sprawcy przestępstwa kiedy on pęka. U każdego sprawcy jest pewien próg wytrzymałości psychicznej, u niej również. Dobrze, że powiedziała komukolwiek. Dobrze, że powiedziała detektywowi Rutkowskiemu, że się przed nim otworzyła. Myślę, że to jest dobre rozwiązanie, bez względu na to komu to powiedziała. Przy czym trzeba to jeszcze przełożyć na materiał procesowy.