Będzie prawdopodobnie apelacja od pierwszego w Polsce wyroku skazującego dla pseudoprzewodnika górskiego. Sąd Rejonowy w Sosnowcu (woj. śląskie) skazał na rok i trzy miesiące więzienia Zbigniewa B., który w 2018 roku zorganizował wyprawę na Mont Blanc. Zginęła wówczas 40-letnia Aneta.

Sąd uznał, że przewodnik naraził kobietę na niebezpieczeństwo, w wyniku czego 40-latka zginęła. Jej partner, który jest oskarżycielem posiłkowym, już po tragedii zorientował się, że wyprawa była zorganizowana niezgodnie z przepisami i że w jej trakcie doszło do uchybień.

Uznanie przez sąd winy oskarżonego nas zadowala. Apelacja może dotyczyć środków karnych - tłumaczy pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego Arkadiusz Ludwiczek.

Uczestnicy nie wiedzieli o tym, że nie są spełnione wszystkie warunki dotyczące organizacji tej wyprawy, w szczególności bezpieczeństwa, stosowania takich czy innych technik asekuracyjnych. Pan oskarżony w sposób świadomy, celowy nie poinformował ich o tym, że on sam nie posiada uprawnień do prowadzenia takiej wyprawy w tak wysokie góry. W naszej ocenie to jest dość duże uchybienie i dlatego mój klient rozważa wniesienie apelacji, uznając, że ta kara jest zbyt łaskawa dla oskarżonego - powiedział Ludwiczek.

Sosnowiecki sąd oprócz kary więzienia orzekł wobec Zbigniewa B. także zakaz prowadzenia działalności gospodarczej polegającej na organizowaniu wypraw górskich.

"Sami trochę pochodzili po górach, to im się wydaje, że to jest łatwe zabrać innych"

To jest przestroga dla wszystkich. Dla tych, którzy nieświadomie wynajmują kogoś, kto nie bardzo umie spełnić swoją rolę jako przewodnik - powiedział RMF FM prezes Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich Jan Gąsienica Roj.

Zdaniem eksperta to także przestroga dla ludzi, którzy "sami trochę pochodzili po górach, to im się wydaje, że to jest łatwe zabrać innych w góry". Proces szkolenia przewodnika jest długi i skomplikowany - tłumaczy Gąsienica Roj.

Prezes PSPW radzi, by pytać osoby, które chcemy wynająć jako przewodnika o kwalifikacje, kompetencje, uprawnienia, ubezpieczenia. Jak ktoś nie ma nic do ukrycia, to chętnie to pokaże - podsumował.

Tragiczna śmierć Polki w Alpach

Sprawę śmierci 40-letniej pani Anety opisywaliśmy szczegółowo w 2018 r.

Do wypadku doszło 26 czerwca na stosunkowo niedużej wysokości. Nasza rodaczka zgodnie z planem nie miała zdobywać szczytu Mont Blanc (4810 m n.p.m.), a "tylko" dotrzeć do schroniska Tete Rousse położonego na wysokości 3165 metrów.

Kobieta przechodziła przez bardzo stromy płat śniegu. W pewnym momencie poślizgnęła się lub straciła równowagę i runęła w dół, zatrzymując się na skałach. Mimo szybkiej akcji ratunkowej nie udało się ocalić jej życia. Jak mówił jej narzeczony, w chwili wypadku kobieta nie miała przypiętych raków, ani kasku na głowie. W rękach trzymała kijki trekkingowe. Gdyby miała czekan, mogłaby próbować hamować i zatrzymać się podczas upadku. Nie była też w żaden sposób asekurowana, mimo że prowadzący grupę Zbigniew B. miał ze sobą linę.