Ochroniarze bankowi współdziałali ze złodziejami. Tak twierdzą policjanci, którzy badają sprawę napadu na Powszechny Bank Kredytowy w Warszawie. Jeden z nich rozkodował system alarmowy banku. Dwóch z trzech strażników jest w rękach policji, czterech innych zatrzymanych - to napastnicy. Prokuratura nie postawiła im jeszcze zarzutów, jednak nie wyklucza, że mogą oni być zamieszani w inne napady na terenie Polski.

"Bez współpracy kogoś z wewnątrz, bank był praktycznie nie do obrabowania" - powiedział rzecznik Komendy Stołecznej Policji Dariusz Janas. "Był pełen monitoring. Wszędzie zamontowane kamery. Były wszędzie czujki, zarówno wstrząsowe, sygnałowe, ruchowe, świetle. Okazało się jednak, że jeden z pracowników ochrony w momencie gdy załączał się alarm, po prostu go rozkodowywał tak, żeby alarm nie dotarł do centrum monitoringu" - dodał Janas. Zarząd Powszechnego Banku Kredytowego powołał specjalny zespół, który wyciągnie wnioski z wydarzeń ostatniej nocy - powiedział wczoraj sieci RMF FM rzecznik PBK Marek Kłuciński. Rzecznik dodał też, że pracownicy w spółce ochroniarskiej, która czuwa nad bezpieczeństwem PBK ciągle są weryfikowani. "Tam jednak pracuje ponad półtora tysiąca osób i ten proces musi jeszcze potrwać" - powiedział nam Kłuciński. "Postaramy się jeszcze raz przyjrzeć się temu procesowi i kryteriom, które są uwzględniane po to, żeby co najmniej zminimalizować, bo trudno będzie całkowicie wykluczyć takie przypadki nieuczciwości. Nieuczciwości nikt nie ma wypisanej na twarzy" - powiedział Kłuciński. Policja ma kasety, na których jest nagrany napad. Filmy są teraz analizowane i będą dowodami. Jak do tego doszło, że do ochrony banku zostali zatrudnieni ludzie o bardzo wątpliwej reputacji? Nasz reporter Marcin Firlej szukał odpowiedzi na to pytanie.

Przypomnijmy: do próby obrabowania banku doszło wczoraj w nocy. O podejrzanych osobach na terenie siedziby banku poinformował policję przypadkowy przechodzeń. Do przybyłych funkcjonariuszy wyszedł z budynku mężczyzna i próbował tłumaczyć, że nic się nie dzieje. Policjanci wyczuli, że był nietrzeźwy, został więc zatrzymany, a funkcjonariusze wezwali na pomoc kolejne załogi. Na miejsce przybyły kolejne radiowozy i brygada antyterrorystyczna. Obstawiono pozostałe wejścia do banku. Do policjantów wyszedł drugi mężczyzna twierdząc, że wszystko jest pod kontrolą. On także został zatrzymany. Potem - po krótkiej perswazji z banku wyszło z poniesionymi rękami jeszcze czterech mężczyzn. "Przestępcy nie wiedzieli co robić. Policjanci nakazali im odłożenie broni i wyjście spokojnie na zewnątrz" – powiedział sieci RMF FM Dariusz Janas, rzecznik prasowy Komendanta Stołecznego Policji. Podczas przeszukania pomieszczeń banku funkcjonariusze znaleźli związanego ochroniarza - mężczyzna także był pod wpływem alkoholu. Teraz policjanci sprawdzają, czy pił sam, czy był do tego zmuszony, czy też współpracował z gangsterami. W bankowej toalecie przestępcy porzucili broń - tam znaleziono trzy sztuki sprawnej broni ostrej z tłumikiem. W kradzionym samochodzie zaparkowanym na dziedzińcu banku policja oprócz worków znalazła m.in. wiertarki, młot pneumatyczny i palnik do cięcia metalu. "Sprawcy Ci mogą mieć coś wspólnego w ogóle z napadami na banki na terenie całej Polski, ponieważ byli do tego świetnie przygotowani po względem sprzętowym, mieli broń" - powiedział wczoraj Janas.

Dodajmy, że policja ustala, czy ten nieudany napad ma związek z tragedią do której doszło kilka miesięcy temu w warszawskim oddziale Kredyt Banku. Wówczas podczas napadu zginęły 3 pracownice i ochroniarz banku.

foto Archiwum RMF FM

07:25