Niespodzianką zakończył się ostatni nabór do pracy w lubelskiej straży miejskiej. Kandydatów zdyskwalifikował psycholog, nikogo nie przyjęto do pracy.
Straż Miejska Miasta Lublin od wielu miesięcy próbuje uzupełnić swoje kadry, ale idzie jej to ciężko. Jesienią udało się jej obsadzić 5 z 12 wolnych etatów, w kolejnym naborze tylko 1 z 8. Następna rekrutacja zakończyła się tym, że nie zatrudniono nikogo. Kandydaci przeszli testy sprawności fizycznej, sprawdzian z wiedzy i rozmowę. Potem zdyskwalifikował ich psycholog.
Dla nas to forma zabezpieczenia - wyjaśnia Robert Gogola rzecznik straży miejskiej i dodaje, że funkcjonariusze mają w swojej pracy do czynienia z różnymi sytuacjami. Przede wszystkim mamy zakłócenia spokoju, zakłócenia porządku, kwestie związane ze spożywaniem napojów alkoholowych, z innymi wykroczeniami - dodaje Gogola i zwraca uwagę na to, że funkcjonariusze mają też styczność z dziećmi ze szkół i przedszkoli.
Rzecznik przyznaje, że w tej pracy nie ma miejsca na nerwy, konieczne jest opanowanie i profesjonalizm. To jest bardzo istotne w naszej pracy - mówi Gogola. Nie ma miejsca na nerwy. Strażnik w momencie, kiedy dochodzi, na przykład ze strony sprawcy wykroczenia do nerwowych reakcji, ma spowodować, aby ta reakcja nie była niebezpieczna, aby się nie rozwijała, czyli musi ją w zarodku zagasić - tłumaczy rzecznik.
Straż zapowiada kolejny nabór do pracy. Wynagrodzenie oferowane nowym strażnikom jest o kilkadziesiąt złotych wyższe od płacy minimalnej.


