„Ameryka prezydenta Donalda Trumpa to będzie Ameryka zamknięta, izolacjonistyczna, Ameryka osób o konserwatywnych poglądach, Ameryka „biała”, która znowu chce być silna wewnętrznie i rezygnuje ze swoich ambicji międzynarodowych. Natomiast Ameryka prezydent Hillary Clinton to będzie Ameryka osób o różnych kolorach skóry, o różnym pochodzeniu społecznym i ekonomicznym. To będzie Ameryka, która stara się utrzymać swoją pozycję na arenie międzynarodowej, ale ma świadomość swoich ograniczeń i słabości. Ameryka Hillary Clinton to na pewno też Ameryka polityki równościowej i postępowej” – tak mówi dr Bartosz Rydliński, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Jego zdaniem, bez względu na to kto wygra wybory prezydenckie w USA, „Amerykanie będą się wycofywać z Europy, bo to zaangażowanie dużo ich kosztuje, a Stany mają wiele problemów zewnętrznych”. „I Donald Trump, i Hillary Clinton w swojej kampanii wyborczej jasno i wyraźnie mówili, że skończył się czas, w którym Stany Zjednoczone są globalnym policjantem i załatwiają za Europejczyków ich sprawy” – powiedział Rydliński w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Marcinem Zaborskim.

Marcin Zaborski RMF FM: Jaka byłaby Ameryka prezydenta Donalda Trumpa?

Bartosz Rydliński: Na pewno byłaby Ameryką republikańską - prawicową, nacechowaną tendencją nacjonalistyczną, z racji zamknięcia Stanów Zjednoczonych - i na pewno Ameryką antyimigrancką. To znaczy, że USA byłyby bardziej amerykańskie w rozumieniu starych Stanów - to znaczy Stanów "białych", Stanów klasy średniej, Stanów ludzi pracujących. Donald Trump wielokrotnie mówił o tym, że aby zrobić Amerykę ponownie wielką, należy się zamknąć i zrobić krok do tyłu w procesie globalizacji i integracji z całym światem.

Tymczasem Ameryka prezydent Hillary Clinton byłaby otwarta na świat i otwarta wewnętrznie?

Po części... bo to będzie na pewno Ameryka kontynuacji prezydenta Baracka Obamy, ale też Ameryka kontynuacji polityki jej małżonka - Billa Clintona, czyli otwarcia na migrantów, aczkolwiek ze zmiennymi sojuszami globalnymi. Ameryka mniej zaangażowana w Europie, a bardziej zaangażowana w Azji, tym bardziej, że to będzie kontynuacja polityki, którą Hillary Clinton prowadziła jako sekretarz stanu w administracji Baracka Obamy. Byłaby to więc Ameryka, która ma świadomość swoich ograniczeń i świadomość tego, że słabnie. Ale na pewno będzie to Ameryka otwarta, Ameryka ludzi białych, czarnych i Latynosów, gdzie wszyscy są równymi obywatelami.

Jeśli więc Ameryka Hillary Clinton będzie skupiona raczej na Azji, a nie na Europie, to z polskiej perspektywy duże znaczenie ma to, kto wygra te wybory?

Tak naprawdę ma to małe znaczenie. A powód jest prosty - i Donald Trump, i Hillary Clinton w swojej kampanii wyborczej jasno i wyraźnie mówili, że skończył się czas, w którym Stany Zjednoczone są globalnym policjantem i załatwiają za Europejczyków ich sprawy. Przypuszczam, że Amerykanie będą wychodzić z Europy w mniejszym stopniu albo wolniej za administracji Hillary Clinton, ponieważ ma ona świadomość zobowiązań sojuszniczych. Geopolitykę i politykę międzynarodową traktuje bardziej poważnie niż Donald Trump. On wielokrotnie swoimi wypowiedziami zakwestionował system sojuszniczy w NATO. Na pewno więc coś się zmienia - Amerykanie będą się wycofywać z Europy, bo to zaangażowanie dużo ich kosztuje, a Stany mają wiele problemów zewnętrznych.

Tyle, że kampania wyborcza się skończy i to, że Trump mówi w jej czasie pewne rzeczy to jedno, a późniejsze działanie - choćby w otoczeniu demokratycznych instytucji w USA - to drugie.

Tak, ale Donald Trump ma za nic system checks and balances (kontroli i równowagi - przyp. red.). Jeżeli zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych i w zasadzie dowódcą armii, to on będzie narzucał tę politykę. Oczywiście będzie mógł się odbić od Kongresu, waszyngtońskiego establishmentu czy od Sądu Najwyższego. Ale należy pamiętać, że również republikanie muszą mieć świadomość tego, że gros ich wyborców chce takiej Ameryki i takiej polityki amerykańskiej w świecie.

Co zatem przesądzi o tym, kto wygra te wybory?

Frekwencja wyborcza. Zawsze jest tak, że gdy frekwencja jest wysoka - wygrywają demokracji. A gdy jest niska - wygrywają republikanie. Między innymi teraz na Florydzie główna batalia nie dotyczy tego, kogo przekonamy wśród niezdecydowanych. Chodzi o to, kto zmotywuje najwięcej swoich wyborców albo kto zdemotywuje najwięcej zwolenników konkurencji. Na Florydzie jest 385 tysięcy Latynosów. Jeżeli pójdą na wybory, przeważą szalę na stronę Hillary Clinton i to ona wygra w tym "wahającym" się stanie, jakim jest Floryda.

A co będzie największym wyzwaniem dla nowego prezydenta USA?

W dziedzinie polityki zagranicznej na pewno będzie to utrzymanie pozycji Stanów Zjednoczonych na obecnym poziomie. Widzimy, że Stany słabną, a pokazał to między innymi konflikt na Ukrainie. A jeżeli chodzi o politykę wewnętrzną, to takim wyzwaniem będzie scalenie tych dwóch części społeczeństwa, które są wobec siebie nastawione bardzo agresywnie. To była bardzo, bardzo agresywna kampania. Można powiedzieć, że to jest największy podział socjo-polityczny od czasu kampanii, w której zmierzyli się George Bush i Al Gore. Zarówno Hillary Clinton, jak i Donald Trump po wygranej, będą musieli włączyć wyborców konkurencji do swojej agendy politycznej i do tego, aby Stany Zjednoczone były jednak całością, a nie podziałem na liberalne i postępowe wybrzeże i konserwatywne, zamknięte centrum.

(j.)