Ali Barekh - jeden z liderów Hamasu przebywający na wygnaniu - przekazał, że tylko niewielka grupa dowódców w Stefie Gazy wiedziała o godzinie rozpoczęcia ataku na Izrael. W rozmowie z AP przyznał też, że Hezbollah nie brał udziału w przygotowaniu planów uderzenia. To jednak nie oznacza, że organizacja nie włączy się do walk. Takiego scenariusza władze Izraela obawiają się najbardziej.

Ali Barekh przyznaje, że atak był starannie planowany jedynie przez ścisłe kierownictwo Hamasu w Gazie. Wiedziało o nim zaledwie kilka osób. Z tego też powodu o planach nie informowano nawet najbliższych sojuszników.

Hezbollah przez lata pomagał bojownikom z Gazy, ale od 2014 roku Hamas produkuje już własną broń i sam szkoli własnych bojowników.

Barekh nie ma jednak wątpliwości - jeśli Strefie Gazy będzie groziło unicestwienie, zarówno Iran jak i libański Hezbollah dołączą do wojny.

Na razie jednak - uważa przedstawiciel Hamasu - nie ma takiej potrzeby. Nawet Palestyńczyków zaskoczyła bierność wywiadu i armii izraelskiej. Spodziewano się, że wojsko znacznie ograniczy możliwości bojowników palestyńskich działających w ramach operacji "Al-Aksa".

"Byliśmy zaskoczeni ich (Izraelczyków - przyp. red.) wielkim upadkiem. Planowaliśmy pewne zdobycze i zdobycie jeńców do późniejszej wymiany. Ale ta armia (izraelska - przyp. red.) okazała się papierowym tygrysem" - mówił Ali Barekh dla agencji AP. Przyznawał też, że jeńcy schwytani w wyniku obecnych działań wojennych mają posłużyć do uwolnienia Arabów przetrzymywanych w więzieniach Izraela i Stanów Zjednoczonych.

Oczywiście, twierdzeniom, że Hamas planował jedynie niewielką operację, przeczy skala pierwszego ataku, gdy w kierunku Izraela wystrzelono kilka tysięcy pocisków, a przez granicę przedarło się przynajmniej 1000 bojowników palestyńskich.

Barekh zaznacza: "Jesteśmy dobrze przygotowani nawet do przedłużającego się konfliktu. Jeśli agresja na Gazę nie ustanie, będziemy w stanie zatrzymać syjonistów".

Ali Barekh przez lata pełnił funkcję przedstawiciela Hamasu w Libanie. Obecnie odpowiada za koordynację działań między poszczególnymi frakcjami palestyńskimi.

Kto pomagał Hamasowi?


Wersji przedstawionej przez lidera Hamasu nie potwierdzają niektórzy zachodni politycy. Emmanuel Macron przekazał we wtorek: "Nie chcę komentować bezpośredniego zaangażowania Iranu, bo nie mamy oficjalnych potwierdzeń. Jasne jest jednak, że zarówno oficjalne oświadczenia władz irańskich są niedopuszczalne i nie odpowiadają ani naszym wartościom, ani interesom, a po drugie jest bardzo prawdopodobne, że Hamasowi udzielono pomocy".

Oficjalnie Iran tylko pogratulował Hamasowi ataku na Izrael, wyrażając poparcie dla "oporu przeciwko syjonistom". Przywódca kraju Ali Chamenei zaprzeczył jednak, że Teheran brał udział w przygotowaniach do ataku.

Inne informacje przekazuje na temat irańskiego zaangażowania "Wall Street Journal". "WSJ" podał w niedzielę, że szczegółowe plany ataku opracowywano od kliku miesięcy, a ostateczna decyzja zapadła w Bejrucie dwa tygodnie temu.

Amerykański dziennik przekazał, że właśnie w stolicy Libanu, między wysokiej rangi oficjelami Hamasu, Hezbollahu i Korpusu Strażników Rewolucji omawiano detale uderzenia na Izrael.

Tych informacji nie potwierdził jednak sekretarz stanu USA. Antony Blinken przekazał, że "Stany Zjednoczone nie mają żadnych informacji potwierdzających bezpośredni udział Iranu w ataku".

Zdecydowanie bardziej jednoznacznie wypowiadał się w tej kwestii rzecznik Sił Obronnych Izraela ppłk Richard Hecht, który stwierdził, że "Iran był zaangażowany".

Wątek rosyjski. "Najlepszy prezent dla Putina"

Terror przeciw Izraelowi ma wiele nazw: Hamas, Islamski Dżihad, Hezbollah, ale za tymi wszystkimi siatkami terrorystycznymi stoją takie siły jak Iran, Katar oraz Rosja - komentuje w dzienniku "Bild" Rebecca Schoenenbach, czołowa niemiecka ekspertka w dziedzinie islamizmu i międzynarodowego finansowania terroryzmu.

Schoenenbach twierdzi, że rosyjscy i irańscy agenci współpracują choćby przy praniu pieniędzy, na przykład w Dubaju. Stamtąd fundusze trafiają bezpośrednio do organizacji uznawanych za terrorystyczne. 

"W ostatnich latach odbyło się kilka spotkań pomiędzy przedstawicielami rządu rosyjskiego a kierownictwem Hamasu. Rosja odgrywa dużą rolę, dysponując pieniędzmi i bronią - zarówno wobec Iranu, jak i Hamasu" - stwierdziła ekspertka.

Amerykańskie "Politico" zauważa, że nawet jeśli Rosja nie stoi za wybuchem konfliktu w Izraelu, to z pewnością musiała powitać doniesienia z Bliskiego Wschodu z dużym zadowoleniem.

Amerykanie piszą o "prezencie dla Władimira Putina", bo atak ze Strefy Gazy nastąpił w dniu urodzin rosyjskiego prezydenta.

Po uderzeniu Hamasu Rosja - pod przykrywką troski o globalne bezpieczeństwo - przystąpiła do politycznej ofensywy. Szef MSZ Siergiej Ławrow od razu stwierdził, że kryzys w Izraelu wywołała "niszczycielska polityka USA". Dmitrij Pieskow - rzecznik Kremla - zauważył natomiast, że proces finansowania przez Waszyngton "reżimu w Kijowie" wejdzie w trend spadkowy.

Moskwa, nawet jeśli nie macza palców w uderzeniu Hamasu na Izrael, będzie obserwować wydarzenia z satysfakcją. Staje się jasne, że uwaga i finanse Waszyngtonu będą od teraz rozproszone między Ukrainę i Izrael.

Niektórzy specjaliście już mówią, że spełnia się najgorszy koszmar Bidena. "Zanim uda się powstrzymać konflikt, może się on rozprzestrzenić i spowodować, że Izrael będzie zaangażowany w wojnę na wielu frontach" - twierdzi dla amerykańskiego "Newsweeka" Lucy Kurtzer-Ellenbogen, dyrektor Programu Konfliktu Izraelsko-Palestyńskiego w Instytucie Pokoju Stanów Zjednoczonych.

To oznacza, że Biały Dom będzie musiał zmierzyć się z perspektywą długotrwałej wojny w regionie. Kryzys przypadnie na czas przyspieszającej kampanii prezydenckiej w USA.