W niezwykłą podróż w czasy panowania rodu Medyceuszów we Florencji zabierze nas dziś teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuki odbędzie się premiera dramatu "Botticelli" Jordana Tannahilla. To opowieść o słynnym malarzu, który dostaje zlecenie namalowania portretu żony Wawrzyńca Medyceusza. Tak powstają Narodziny Wenus, w czym niebagatelny udział ma uzdolniony młodziutki uczeń Botticellego – Leonardo da Vinci.

Choć przedstawienie przenosi nas w czasy panowania rodu Medyceuszów, jego historyczność należy traktować bardzo umownie. Nie ma bowiem ambicji biograficznej opowieści. 

Nie ma tam też próby opowiedzenia o realnych wydarzeniach. Historyczne postaci i dzieła stają się kanwą opowieści o współczesnym świecie i współczesnych problemach.

To opowieść o takim momencie w historii, w którym plaga ogarnęła Florencję. Społeczeństwo, które było stymulowane przez Kościół, szukało kozła ofiarnego i akurat padło na homoseksualistów i artystów, którzy w tamtym okresie działali. Wydało mi się to bardzo ciekawe, dlatego, że współcześnie czasy pandemiczne też wygenerowały takie sytuacje, w których lęki społeczne bardzo łatwo można zagospodarować i pchnąć w jakimś kierunku, czasami zupełnie nieracjonalnym. Znalezienie takiego kozła ofiarnego jest tym łatwiejsze w sytuacjach, w których mamy do czynienia z czymś, czego nie jesteśmy w stanie wyjaśnić racjonalnie - opowiada reżyser Paweł Świątek. 

Spektakl ma jednak wymiar nie tylko polityczny. Są w nim ważkie aspekty emocjonalne i osobiste. Między Sandro Botticellim a Leonardem da Vinci rodzi się bowiem uczucie. 

 To jest też miłość, która się okazuje, że jest miłością przychodzącą za późno. Czasami jest tak, że w naszym życiu spotykamy się z ważnymi elementami, które dowiadujemy się, że są ważne dopiero po czasie. Nagle się orientujemy, że to spotkanie było ważne i tak jest w tej historii. Oczywiście miłość jest w tym spektaklu. Miłość w różnych konstelacjach. Natomiast myślę, że bardziej to jest spektakl o wolności, o wolności artysty. O wolności do tworzenia, ale też wolności artysty od wpływów, od tego, co artystę tłamsi, jak go świat zewnętrzny próbuje użyć do swoich własnych interesów - opowiada odtwórca tytułowej roli Mateusz Janicki.   

Spektakl opowiada wydarzenia zmyślone, choć inspirowane historią. Są tam też jednak sprawy, które dotyczą także współczesnego dyskursu publicznego. To one najbardziej zainteresowały dyrektora teatru Krzysztofa Głuchowskiego. 

Najważniejszy jest problem nienawiści. Nie wiadomo dlaczego jakiegoś takiego chorobliwego zainteresowania pewnymi kolorami czy też pewnymi grupami społecznymi. To, co dotyka dzisiaj polityków, którzy robią z tego flagę po to, żeby uzyskiwać korzyści u tzw. elektoratu. To te mechanizmy władzy, mechanizmy karmienia ludu tzw. ciemnego ludu - jak sami go nazywają politycy i nazywali również w tamtych czasach - ta manipulacja, walka o rząd dusz. Oczywiście zawsze cenę płacą te grupy społeczne, które są najmniej ważne, czyli artyści, geje, ludzie kolorowi, ludzie, którzy zawsze są wypychani za margines cały świat - mówi Głuchowski. 

Premiera spektaklu na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuki. Spektakl jest rekomendowany widzom dorosłym.