Białoruskie władze celne od sierpnia zatrzymały już 14 ciężarówek, należących do polskich przewoźników, przewożących towary do Rosji. Sześć z nich zostało zarekwirowanych wyrokami sądów, z którymi nie zgadzają się ani oskarżeni, ani polskie władze. Przewoźnicy chcą prosić o pomoc Unię Europejską.

Akcja celników z białoruskiego Brześcia wiąże się z niekorzystną dla Polaków interpretacją ich kodeksu celnego. Polskie ciężarówki zatrzymywane są w związku z jego rzekomym naruszeniem w przeszłości, podczas wykonywania wcześniejszych przewozów. Ani polskie firmy, ani Zrzeszenie Międzynarodowych Przewoźników Drogowych, ani nasze Ministerstwo Transportu nie zgadzają się ze stanowiskiem, jakie białoruska izba celna przedstawia przed sądami. To jednak nie wpływa na ich decyzje.

Seria wyroków wydawanych w pierwszej instancji w sześciu przypadkach nakazała zarekwirowanie pojazdów. W dwóch przypadkach zasądzono od przewoźników grzywny. To jednak żadna pociecha, bo ich wysokość przewyższa znacznie wartość samych zatrzymanych pojazdów - mówi Tadeusz Wilk ze Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych.

14 należących do Polaków ciężarówek zatrzymanych, 6 już zarekwirowano - to dotychczasowy bilans trwającej od sierpnia akcji celników z białoruskiego Brześcia. Od kilku tygodni sądy na Białorusi orzekają przepadek kolejnych aut, należących do polskich przewoźników. Ci, z którymi rozmawiał Tomasz Skory, ponoszą gigantyczne straty.

Konfiskata ciężarówek to dla nich ekonomiczna śmierć

Przedsiębiorstwa naszych przewoźników to często firmy rodzinne, używające najwyżej kilku ciężarówek. Ich konfiskata to dla nich ekonomiczna śmierć. Mamy jeden samochód - mówi pani Agata Packa, właścicielka jednej z nich. To dla nas po prostu porażka. Zostaliśmy bez środków do życia. Musimy płacić kredyty, leasingi, które naprawdę nie są niskie... Za samochód, który nam bezprawnie zarekwirowali! - dodaje.

Moja firma poniosła stratę ponad 200 tysięcy złotych. I te straty będą dalej rosły - przewiduje Józef Księżopolski, który w Brześciu stracił jedną z trzech należących do jego firmy ciężarówek.

Same koszty przejazdów na rozprawy w Brześciu, zatrudnienie prawnika, tłumacza to koszt rzędu 50 tysięcy złotych.

Bez porozumienia. Będzie pismo do KE i PE?

W poniedziałek i wtorek o działaniach Białorusinów rozmawiano na posiedzeniu zespołu mieszanego, zajmującego się realizacją wiążących oba kraje umów transportowych. Do żadnego porozumienia jednak nie doszło. W skład zespołu wchodzą przedstawiciele ministerstw transportu obu krajów, a w tej akurat sprawie decyzje podejmowane są przez izby celne i sądy na Białorusi. Polska strona liczy, że na kolejnym posiedzeniu zespołu będą obecni ich przedstawiciele, i być może uda się wtedy cokolwiek uzgodnić. Przewoźnicy jednak już się nie łudzą, że sprawę uda się rozwiązać na poziomie kontaktów między oboma krajami. Szef tzw. Porozumienia Białowieskiego, skupiającego przewoźników, którzy znaleźli się w opisanej sytuacji, Waldemar Jaszczur, zapowiada skierowanie w najbliższym czasie pism do Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego. Z prośbą o rozwiązanie sytuacji.