Hiszpania nie do końca rozumie powagę sytuacji geopolitycznej oraz zobowiązań sojuszniczych. Premier kraju Pedro Sanchez w liście do sekretarza generalnego NATO sprzeciwia się zwiększeniu wydatków państwa na zbrojenia do poziomu 5 proc. PKB. Szef hiszpańskiego rządu twierdził w tym roku, że Rosja nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla Półwyspu Iberyjskiego.
"Nie jesteśmy przeciwni temu, by inne kraje ustaliły cel 5 proc., ale nie możemy się do tego zobowiązać" - napisał Sanchez w liście cytowanym przez hiszpańskie media. Madryt chce, by Hiszpania została wyłączona z konieczności podniesienia wydatków na zbrojenia.
Socjalistyczny rząd Sancheza uważa, że 5-procentowy poziom wydatków na obronność byłby "niezgodny z naszym państwem opiekuńczym i naszą wizją świata" i oznaczałby konieczność cięć w usługach publicznych, świadczeniach socjalnych oraz zmniejszenie zaangażowania Hiszpanii w transformację energetyczną.
Dodajmy, że Hiszpania - będąca czwartą gospodarką Europy - jest równocześnie krajem, który wydaje w NATO najmniej na zbrojenia, obciążając zaledwie 1,3 proc. swojego PKB.
Równocześnie szef rządu przyjmuje postawę dość lekceważącą wobec zagrożeń dla Sojuszu. W marcu tego roku stwierdził, że "naszym zagrożeniem nie jest Rosja, która przerzuca swoje wojska przez Pireneje". Kiedy mówimy o Rosji, to jest to raczej zagrożenie hybrydowe. To zagrożenie atakami cybernetycznymi. Więc to, co musimy zrobić, to nie tylko mówić o obronie, ale całościowo mówić o bezpieczeństwie - dodawał.
Sanchez boryka się z koniecznością tworzenia porozumień w ramach funkcjonującej koalicji ze skrajnie lewicowymi ugrupowaniami, które są absolutnie przeciwne wydatkom na zbrojenia. Z drugiej jednak strony twierdzenie o "Rosjanach przechodzących przez Pireneje" dowodzi fundamentalnego niezrozumienia, czym jest NATO i że ma służyć przede wszystkim temu, by Rosjanie do linii Pirenejów w ogóle nie byli w stanie się zbliżyć. Albo nawet pomyśleć o zbliżeniu się. W tym celu konieczne jest oczywiście stworzenie odpowiedniego systemu odstraszania, co musi kosztować.
W przyszłym tygodniu w Hadze przedstawiciele krajów NATO spotykają się na najważniejszym szczycie od lat. W obliczu szalejącej wojny w Ukrainie i coraz większych obaw, związanych z Bliskim Wschodem, Donald Trump agresywnie domaga się zwiększenia nakładów na obronność i poniesienia przez Europę ciężaru utrzymania własnej defensywy. Aby uspokoić prezydenta Stanów Zjednoczonych szef NATO Mark Rutte zaproponował rozłożenie 5-procentowego celu wydatków PKB, w ramach którego 3,5 proc. przeznaczone byłoby na wydatki czysto wojskowe, a 1,5 proc. na finansowanie szeroko rozumianej obronności - czyli kwestii związanych z cyberbezpieczeństwem i rozbudowy infrastruktury strategicznej, w tym np. dróg.
Problem w tym, że proces decyzyjny w Sojuszu opiera się na konsensie, co oznacza, że jeden członek może zawetować 31 pozostałych. Chociaż więc Hiszpanie deklarują, że nie będą zmuszali innych sojuszników do ograniczenia swoich celów, to trudno sobie wyobrazić, w jaki inny sposób Madryt chce uzyskać wyłączenie z 5-procentowego programu. Taki przypadek, jeśli zostanie zaakceptowany przez NATO, będzie niebezpiecznym precedensem, który musi spowodować dalsze wykruszanie się partnerów NATO, zwłaszcza tych oddalonych od wschodniej flanki.
"Każdy rząd ma prawo decydować, czy jest gotowy na takie poświęcenia" - napisał Pedro Sanchez w swoim liście, zapominając dodać, że każdy rząd ma także prawo decydować, czy chce należeć do NATO.
Co ciekawe, koalicjant Hiszpańskiej Partii Socjalistycznej, z której wywodzi się premier, partia Sumar weźmie udział w kontrszczycie pokojowym, który odbędzie się równolegle ze spotkaniem przedstawicieli NATO.


