Gdyby wybory prezydenckie w USA odbyły się dziś, prezydent Barack Obama wygrałby z Mittem Romneyem w Ohio, Wirginii i na Florydzie. Wyniki w tych trzech stanach są tak ważne, bo należą one do grupy "swinging states", gdzie zawsze szanse obydwu kandydatów są mniej więcej równe.

Urzędujący prezydent ma największą przewagę w Ohio - wyprzedza Romneya o 7 procent. W Wirginii i na Florydzie ma nad swoim rywalem nieco mniejszą, pięcioprocentową przewagę.

Analizy preferencji przedwyborczych Amerykanów oparte na sondażach prowadzonych przez telewizję CNN wskazują, że zwycięstwo Obamy w tych trzech stanach praktycznie gwarantuje mu drugą kadencję w Białym Domu, nawet gdyby przegrał w pozostałych "swing states" (Kolorado, Nowym Meksyku, Iowa, New Hampshire i Nevadzie). Wynika to z amerykańskiego systemu wyborczego, gdzie o wyborze prezydenta decydują głosy elektorskie. Zwycięzca w danym stanie otrzymuje wszystkie jego głosy elektorskie, niezależnie od tego, ile głosów bezpośrednich zdobył jego przeciwnik.

Do odbywających sie 6 listopada wyborów jest jeszcze ponad 7 tygodni, ale z sondaży wynika, że przytłaczająca większość Amerykanów już zdecydowała, na kogo będzie głosować. Według sondażu WSJ we wspomnianych trzech kluczowych stanach waha się jeszcze tylko 6 procent wyborców. Co więcej, w Ohio 48 procent wyborców uważa, że Obama lepiej niż Romney poradzi sobie z gospodarką. Natomiast w Wirginii i na Florydzie prezydentowi ufa w tym zakresie mniej więcej tyle samo osób, co kandydatowi Republikanów.