Obecna sytuacja w SLD przypomina zupełnie tę z końcówki rządów prawicy. A największym paradoksem jest to, że partia Millera powtarza dokładnie błędy ugrupowania Krzaklewskiego. Historia najwyraźniej lubi się powtarzać...

Wewnętrzne napięcia niczym kiedyś AWS rozsadzają dziś Sojusz Lewicy Demokratycznej. Premierowi coraz trudniej sterować rządem. Dziennikarze ujawniają kolejne afery korupcyjne. Analogie same się narzucają.

Uwikłany w niejasne biznesowe interesy szef gabinetu politycznego eseldowskiego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego - Waldemar Deszczyński - już był porównywany ze skompromitowanym Zbigniewem Farmusem - najbliższym doradcą AWS-owskiego ministra obrony Romualda Szeremietiewa.

Te porównania degrengolady SLD z dekadencją w AWS-ie można by mnożyć. Bo czyż pewne koncepcje pojawiające się dziś na lewicy nie są kopią strategii stosowanej niegdyś przez Mariana Krzaklewskiego?

Przypomnijmy. Krzaklewski - szef zwycięskiego w wyborach AWS-u - nie chciał objąć sterów rządu i wyznaczył na to miejsce Jerzego Buzka. "Figuranta" - jak z pogardą mówili wtedy działacze lewicy. Taki styl rządów nazywano z lekceważeniem kierowaniem z tylnego siedzenia. Leszek Miller po kolejnym zwycięskim dla SLD rozdaniu wyborczym, obiecał, że nie powtórzy tego błędu i sam został premierem.

Teraz jednak pojawiają się w SLD koncepcje, aby powrócić do AWS-owskiej zasady - "rządzenia z tylnego siedzenia".

Skąd ten powrót do pogardzanych koncepcji w Sojuszu. Posłuchaj relacji reportera RMF Konrada Piaseckiego:

Foto: Archiwum RMF

18:10