Minęło 21 lat od śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, a wciąż nie ma pewności, w jaki sposób zginął kapelan Solidarności. Z jednej strony są podejrzenia, że zabójstwo to misterna intryga zlecona i nadzorowana przez rządzących Polską generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego, z drugiej, że śmierć księdza to esebecki wypadek przy pracy; efekt nadgorliwości funkcjonariuszy bezpieki.

Wątpliwości powstające na podstawie przecieków ze śledztw, poszlakach wynikających z niektórych zeznań i faktów podważają całą naszą dotychczasową wiedzę na ten temat. Zgodnie z nią ks. Popiełuszko nie zginął wcale 19 października; wówczas został jedynie porwany. Potem przez kilka dni był torturowany, odmówił podjęcia współpracy z SB. Zamordowano go i wrzucono do Wisły dopiero 25 października. O wszystkim mieli wiedzieć generałowie Jaruzelski i Kiszczak. Ci jednak całą winę zrzucili na kilku esbeków, czyniąc z nich kozły ofiarne.

To wersja efektowna, ale nikt z wyjątkiem mediów, nie chce się pod nią podpisać. Prokuratorzy IPN przekonują, że przesłanki, na których się one opierają, są zbyt wątłe. Treść tych dowodów daje jedynie podstawy do spekulacji i ja w tej kwestii mogę dziś mówić tylko ”tak” i „nie” - tłumaczy prowadzący śledztwo prokurator Piątek.

I tak „nie” dla podważania ustaleń procesu toruńskiego, w którym skazano bezpośrednich sprawców czynu; „nie” dla rozwikłania sprawy dziś, bo IPN wciąż bada, czy o kierowanie mordercami czy mataczenie śledztwem można by oskarżyć jeszcze kogoś. Ale to badanie trwa już latami, a jego burzliwe losy nie dają nadziei, by zostało ono zwieńczone szybko jakimś wnioskami.