Herszt bandy, która porwała i zabiła Krzysztofa Olewnika, mógł być konfidentem milicji - wynika z informacji "Gazety Wyborczej". Jej reporterzy odkryli poszlaki, które wskazują na związki Wojciecha Franiewskiego ze służbami, które mogły przetrwać aż do jego tajemniczej śmierci.

Franiewski zaplanował, zorganizował i pokierował w 2001 r. porwaniem syna przedsiębiorcy mięsnego spod Płocka. Wpadł w styczniu 2006 r. Wsypali go kompani. Jeden z nich, Sławomir Kościuk, zeznawał: Wojtek był spokojny o to, że policja stoi w miejscu. Były prokurator krajowy Janusz Kaczmarek też uważa, że w tej sprawie policjanci mieli co najmniej kontakt z porywaczami.

Franiewski zabrał tajemnicę do grobu - powiesił się w areszcie, zanim rozpoczął się proces porywaczy. Ale biegły tak skomentował niecodzienny sposób odebrania sobie życia: sposób przeprowadzenia samobójstwa świadczy o świetnej znajomości anatomii człowieka.

Franiewski był zawodowym kryminalistą: z 45 lat życia piętnaście spędził w więzieniu. A jednak ten notoryczny recydywista żadnego wyroku nie odsiedział do końca, pisze "Gazeta Wyborcza". Wciąż dostawał przepustki, wciąż zwalniali go przed terminem, chociaż uciekał z więzień, policyjnych aresztów, konwojów, a nawet Komendy Głównej MO. Dowodził nawet buntem więźniów we Wronkach latem 1989 r.

Zdaniem kryminologa prof. Andrzeja Rzeplińskiego nie można wykluczyć, że Franiewski był milicyjnym agentem.