Kilkaset milionów dolarów rocznie kosztuje Polskę jeden podpis złożony przez wicepremiera Marka Pola na aneksie do kontraktu jamalskiego. Decyzja sprzed 5 lat miała poprawić nasze energetyczne bezpieczeństwo – nie poprawiła i zagraża także bezpieczeństwu naszych portfeli.

W 2003 rząd Leszka Millera wynegocjował zmniejszenie dostaw z kontraktu jamalskiego o 30,5%. Eksperci twierdzili wtedy, że do Polski wpływa zbyt wiele rosyjskiego gazu, miało też chodzić o pewne uniezależnienie się od Gazpromu. Okazuje się jednak, że owej części gazu wciąż brakuje, dlatego musimy ją drożej kupować w kontraktach krótkoterminowych.

Właśnie zawarliśmy kolejny z RosUkrEnergo, spółką powiązaną z Gazpromem, od którego mieliśmy się uniezależniać. Dziwi to przedstawiciela rosyjskiego rządu w Polsce Nikołaja Zachmatowa. Jeśli w ramach kontraktu długoterminowego kontraktu dostawy idą w granicach 200-220 dolarów, to nowa cena będzie znacznie wyższa - twierdzi.

Oficjalnie nikt nie chce powiedzieć, ile Polska płaci za gaz, zasłaniając się tajemnicą handlową. Ale jak dowiedział się korespondent RMF, w tym roku RosUkrEnergo moża zażądać od Warszawy nawet 300 dol. za 1000 m3. To o około 80 dol. więcej niż płacimy Gazpromowi na podstawie kontraktu długoterminowego. Ponieważ rocznie dokupujemy w ten sposób około 2,5 mld m3 gazu, daje to 600 mln dolarów dodatkowych kosztów. A to aż nadto wystarczyłoby na budowę gazoportu.