Stanie przed komisją czy nie? Złamał prawo czy tylko z niego skorzystał? I wreszcie - kto powinien na te pytania odpowiedzieć? Mowa o sobotniej konfrontacji Włodzimierza Cimoszewicza z sejmową komisją śledczą.

Na razie trwa w tej sprawie pat; nie tylko prawny, ale i proceduralny. Teoretycznie pat polega na tym, że wnioskami Cimoszewicza o wyłączenie posłów z komisji nie zajęło się jeszcze Prezydium Sejmu, a to właśnie nakazuje wprost ustawa o sejmowej komisji śledczej.

Pat proceduralny polega zaś na tym, że szef komisji wcale nie wysłał wniosków do rozpatrzenia przez Prezydium, ponieważ komisja odrzuciła wnioski sama. Skoro zatem nie skierowano ich do Prezydium Sejmu, to Prezydium nie ma się czym zajmować.

I komisja, i prezydium korzystają z pomocy ekspertów. Ci zaś w tej sprawie różnią się zdecydowanie. W oparciu o ich opinie posłowie zarzucają Cimoszewiczowi stawianie się ponad prawem; Cimoszewicz mówi to samo o posłach.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że cały ten rozgardiasz dzieje się zdecydowanie ponad prawem. Bardzo wysoko. A z bardzo wysoka spada się z wielkim łoskotem.