11-latek, który po połknięciu petard, trafił do szpitala wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim (woj. lubuskie), jest w dobrym stanie. Lekarze czekają, aż wydali wszystkie petardy drogą naturalną. "Był to co najmniej idiotyzm i skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie" – przyznaje ordynator oddziału chirurgii dziecięcej gorzowskiej placówki.
Cała historia zaczęła się we wtorek w nocy, gdy do szpitala trafił jedenastolatek. Chłopiec został namówiony przez kolegów w ramach zakładu do połknięcia małych petard, tzw. diabełków.
Dziecko prawdopodobnie połknęło aż cztery petardy. Kilka godzin później powiedział o wszystkim mamie, a ta natychmiast przywiozła go do szpitala.
Nie spotkałem się z takim przypadkiem i mam wrażenie, że w Polsce do tej pory nie było zajścia tego typu - przyznał w rozmowie z reporterką RMF MAXX Dorotą Wleklik ordynator oddziału chirurgii dziecięcej szpitala wojewódzkiego w Gorzowie Wlkp. Tomasz Grzechnik.
Lekarz wyjaśnił, że 11-latek jest w dobrym stanie i rokowania są optymistyczne.
Natomiast nikt z nas, łącznie z ośrodkami wysokospecjalistycznymi, toksykologicznymi w Łodzi czy Poznaniu nie potrafi odpowiedzieć, jakie mogłyby być ewentualne konsekwencje dla życia oraz zdrowia chłopca - przyznał. Wiadome jest, że gdyby petarda eksplodowała w ciele dziecka, z pewnością byłaby potrzebna operacja ratująca życie. Petardy tego typu wybuchają pod wpływem czynnika mechanicznego. Lekarze nie wiedzą, jak środki w nich zawarte mogą reagować np. z kwasami żołądkowymi.
11-latek pozostaje na obserwacji w szpitalu. Medycy muszą mieć stuprocentową pewność, że petardy wyszły drogą naturalną. Jedna z nich już się wydaliła. Lekarze czekają na pozostałe. W organizmie dziecka mogą być jeszcze trzy, jako że chłopiec połykał je dwukrotnie, prawdopodobnie po dwie.
Został do tego namówiony przez kolegów, w ramach zakładu. Nie wiemy, czy to ma związek z jakimś internetowym challengem (wyzwaniem) - mówi Grzechnik. Natomiast nie waham się użyć słowa, że był to co najmniej idiotyzm i skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie - dodaje.
Nie róbmy tego typu głupot, bo to naprawdę może skończyć się tragicznie - zaapelował lekarz.
Wiemy doskonale, że siła grupy w wieku nastoletnim, dziecięcym bardzo często przewyższa wpływ rodziców - przyznaje w rozmowie z RMF MAXX rzecznik prasowy szpitala wojewódzkiego w Gorzowie Wlkp. Paweł Trzciński.
Rozmówca Doroty Wleklik dodaje, że wakacje są takim czasem, kiedy dzieci powinny się integrować, wchodzić w relacje z rówieśnikami.
Natomiast trzeba pamiętać o tym i rozmawiać z nimi, żeby nie podejmowały żadnych tzw. challengów albo zakładów, które są niebezpieczne dla ich życia i zdrowia - zaznacza.
Rzecznik gorzowskiego szpitala zwrócił uwagę na "mechanizm działający od wieków".
Grupy wybierają sobie ofiarę po to, żeby się zjednoczyć i ofiara często nie jest świadoma, że to, czy znęcanie się, czy nakłanianie do różnych niebezpiecznych zachowań, tak naprawdę nie da akceptacji grupy. (...) Jeżeli zapytać każdego z tych dzieciaków oddzielnie, czy chciałeś zrobić krzywdę temu dziecku, na pewno powiedziałoby, że nie. Ale to jest po prostu ta przyciągająca moc ryzyka, niestety. I tu musimy pilnować naszych dzieci i tu musimy przestrzegać przed tego rodzaju mechanizmami - powiedział Trzciński.
Jak dowiedziała się reporterka RMF MAXX, policja sprawdza zdarzenie pod kątem możliwości narażenia życia i zdrowia 11-latka. Sprawdzane będzie również, skąd dziecko pozyskało petardy.


