Po tym jak trzy miesiące temu Rosjanie wstrzymali dostawy gazu na Białoruś, a tym samym do Polski, PGNiG zapowiadało, że będzie domagać się odszkodowania od Gazpromu. Tymczasem rosyjski koncern mówi, że dotychczas nie było ze strony polskiej żadnych roszczeń w tej sprawie.

Dwa tygodnie temu wiceminister gospodarki Jacek Piechota mówił: PGNiG dokonał takiego bilansu strat. Przekazał stronie rosyjskiej poziom roszczeń odszkodowawczych.

Rzeczniczka Gazpromu tymczasem dwa dni temu mówiła: Omawiana jest kwestia, że gdy w przyszłości nasze kontrakty będą przedłużone, to przy ich podpisywaniu będzie uwzględniona taka sytuacja. Dotąd żadnych żądań nie było.

PGNiG oficjalnie nic nie mówi. Prezes jest bardzo zajęty i nie znajduje czasu na rozmowę, a urzędnicy trzymają język za zębami. Rozmawiają tylko

nieoficjalnie i dość pokrętnie wyjaśniają polsko-rosyjskie relacje gazowe. Wynika z nich, że rozmowy utknęły w martwym punkcie, bo Rosjanie czekają na szczegółową dokumentację, potwierdzającą straty zakładów azotowych. To właśnie one nie dostawały gazu, gdy Gazprom zakręcił kurek.

Zakłady tej dokumentacji nie sporządziły - twierdzi PGNiG. Co ciekawe w Puławach utrzymują, że straty dawno zostały wyliczone. Chodzi o 910 tysięcy złotych. 2/3 tej kwoty, to efekt spadku sprzedaży, wynikający ze zmniejszenia produkcji. Dalej zmniejszenie produkcji to zwiększenie kosztów, czyli strata 210 tysięcy i jeszcze 70 tysięcy za nieodebraną, a zamówioną energię. Czekamy, bo to co do nas należało zrobiliśmy – mówi Marek Sieprawski, rzecznik prasowy puławskich Azotów. Czeka tez PGNiG. Pytanie tylko na co?