15-letnia mieszkanka Islandii pozwała państwo, by dochodzić prawa do legalnego używania swego imienia. Nie figuruje ono bowiem na oficjalnej liście imion dozwolonych w tym kraju. To pierwszy taki przypadek w historii Islandii.

Matka 15-letniej Blaer (co po islandzku oznacza "lekką bryzę") twierdzi, że nie wiedziała, iż imię, które wybrała córce, nie znajduje się w państwowym rejestrze imion, a swój błąd odkryła dopiero po chrzcie dziecka. Komisja ds. nadawania imion nie zgodziła się na uznanie imienia Blaer argumentując, że - wbrew regułom języka islandzkiego - to imię żeńskie łączy się z męskim rodzajnikiem.

W ostatnich latach prawo dotyczące nadawania imion nie zawsze było przestrzegane rygorystycznie (dopuszczono nawet jednego Elvisa), jednak konsekwentnie odrzucano np. imiona Cara, Carolina, Cesil czy Christa, ponieważ litera "C" nie występuje w islandzkim alfabecie.

Rejestr ma oszczędzić dzieciom wstydu


W Islandii funkcjonuje rządowy rejestr obejmujący 1712 imion męskich oraz 1853 imion żeńskich, zgodnych z zasadami islandzkiej gramatyki i wymowy. Władze uzasadniają, że oficjalny rejestr jest potrzebny, by oszczędzić dzieciom wstydu z powodu dziwnych imion nadawanych swym pociechom przez niektórych rodziców. Oprócz tego działa również specjalna komisja, która rozpatruje konkretne wnioski o uznanie imion niefigurujących w oficjalnym zestawieniu.