"Myślisz więc, że jesteś z żelaza, bo udało Ci się ukończyć kiedyś jakiegoś Ironmana czy InnegoMena? Nie jesteś! Sprawdź się z Hardą, która udowodni Ci czym jest prawdziwa stal" – tak piszą organizatorzy jednego z najtrudniejszych ultratriathlonów na świecie. W ten weekend w polskich i słowackich Tatrach będą rywalizować najtwardsi z twardych zawodników, którzy kiedykolwiek podjęli się rywalizacji w triathlonie. Najlepszy z nich w zeszłym roku ukończył zawody w 23 godziny i 22 minuty. O tym, czym jest Harda i co zrobić, żeby ją pokonać – z organizatorem imprezy Marcinem Wernikiem rozmawiał - Paweł Pawłowski.

Paweł Pawłowski RMF FM: Dziś w studiu Marcin Wernik - człowiek, któremu nie udawało się dostać na mordercze triathlony, takie jak Norseman, dlatego postanowił zorganizować własne zawody.

Marcin Wernik: Po ukończeniu ironmana moim marzeniem było ukończenie ultratriathlonu. Takim najsłynniejszym jest właśnie Norseman. Tam niestety mamy loterię. Dwa lata z rzędu nie udało mi się tam dostać. Dlatego z moim kolegą Piotrem Szmytem wymyśliliśmy nasz własny triathlon. Planując trasę, wychodziła nam pętla rowerowa dookoła Tatr, która jest dłuższa niż 180 kilometrów w ironmanie, dlatego postanowiliśmy wydłużyć wszystkie dystanse. Wyszło więc coś jeszcze trudniejszego niż Norseman! Zwłaszcza, że przewyższenie na Hardej jest dużo większe niż na jakimkolwiek innym triathlonie.

To są solidne dystanse.

Mamy 5 kilometrów pływania w linii prostej. To pływanie też nie jest łatwe. Zawodnicy nawigują na wielki, pomarańczowy banner, który stoi na brzegu. Z odległości pięciu kilometrów jest tylko małym, pomarańczowym punkcikiem. Dlatego pływanie potrafi się nam wydłużyć, bo niektórzy zawodnicy potrafią popłynąć gdzieś w lewo albo w prawo. Później jest pętla rowerowa dookoła Tatr o długości 225 kilometrów. Tam mamy 3 tysiące metrów przewyższenia. Może to nie jest jakiś rekord, ale jest kilka morderczych odcinków np. podjazd pod Zuberec, na którym można wyzionąć ducha. Na koniec jest część biegowa, na której wszystko się rozgrywa. To 55 kilometrów biegu przez grań Tatr. Zaczynamy od Doliny Chochołowskiej przez Czerwone Wierchy do Murowańca przez Krzyżne do Pięciu Stawów i później przez Świstówkę do Morskiego Oka. Tam jest 5 tysięcy metrów przewyższenia i jest to trudny technicznie bieg. Tam się wszystko rozgrywa, bo w zeszłym roku roweru nie ukończyła tylko jedna osoba, a biegu nie ukończyło dwadzieścia.

Całe zawody ukończyło 27 osób, a rywalizację wygrał Marek Szymczak, który pokonał cały dystans w 23 godziny i 22 minuty. To chyba dobry czas?

Dobry czas. Marek startował już kolejny raz w Hardej, a na pierwszej, nieoficjalnej edycji był supporterem, a wygrał ją Artur Kurek. Później Marek rywalizował z Arturem i przegrał. W zeszłym roku sytuacja się odwróciła. Artur był supporterem Marka i Marek wygrał zawody. Przez długi czas był jednak drugi, ale wyprzedził Krzysztofa Wasilewskiego na ostatnich kilometrach.

Aż o 13 minut. To dobry wynik.

Widać, że Krzyśkowi najprawdopodobniej zabrakło sił. Mógł też popełnić błąd logistyczny. Chyba zgubił się i to kosztowało.

Krzysztof Wasilewski, o którym wspomniałeś, to człowiek, który dwa razy był drugi w Hardej.

Trochę było przykro patrzeć na to, jak przegrywa na ostatnich kilometrach. Krzysiek miał wystartować w tym roku, ale niestety zrezygnował przez kontuzję. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku powalczy o zwycięstwo.

On powiedział, że receptą na sukces są mordercze treningi. Czyli?

W triathlonie trzeba trenować i podstawowym treningiem jest zakładka. To połączenie dwóch dyscyplin. Najczęściej to połączenie roweru z biegiem. Żeby wygrać takie zawody, trzeba bardzo dużo trenować, a zakładki trwają wiele godzin. To może być bardzo długi rower, trwający 4 godziny, po którym będzie jeszcze trzygodzinny bieg. Najlepiej jeszcze jakby te treningi odbywały się w górach. To, żeby wygrać. Natomiast, żeby ukończyć Hardą, to nie muszą być mordercze treningi. Każdy, kto w miarę jest w stanie trenować kilka razy w tygodniu z jednym długim treningiem w weekend, jest w stanie w tym limicie się zmieścić. Tych finiszerów nie jest wcale mało. Mniej więcej połowa kończy Hardą.

Jak już się przebrnie przez treningi, później trzeba się zmagać też z naturą, która w zeszłym roku okazała się wyjątkowo niełaskawa.

Zawody startowały w piątek. Jeszcze w czwartek cały dzień była przepiękna pogoda. Prognozy jednak zapowiadały załamanie. Na miejscu wydawało się nam to zupełnie niewiarygodne. Wieczorem jednak przyszła potężna burza, a w Tatrach spadł śnieg. Na Kasprowym Wierchu temperatura spadła poniżej zera. Musieliśmy zmienić też trasę, bo śniegu spadło na tyle dużo, że było zbyt ryzykowne, żeby puścić zawodników przez Krzyżne. Mimo zmiany to nadal było trudne. Okazało się też, że na zmienionej trasie trzeba było jeszcze przebrnąć przez bardzo głębokie błoto.

Co trzeba wiedzieć o sobie i o Hardej przed tą trudną walką?

Walka rozgrywa się tam w głowie. To nie kwestia mięśni, ale głowy. To kilkadziesiąt godzin bardzo ciężkiego wysiłku w trudnych warunkach. Wtedy przychodzą chwile zwątpienia i pytania: po co ja to robię? Trzeba umieć te chwile zwątpienia przełamać. W moich poprzednich zawodach, w chwilach zwątpienia, starałem się koncentrować na tym, co robię w danym momencie. Nie zastanawiałem się nad tym, co będzie potem. Po prostu ten moment zwątpienia minął.

W Hardej dużą rolę odgrywają supporterzy.

Taka jest konwencja zawodów. Każdy zawodnik musi mieć swój zespół wsparcia. On odpowiada za dostarczanie pożywienia zawodnikowi. Koncepcje supportu są różne. Czasem zespół przemieszcza się pomiędzy wyznaczonymi punktami, żeby dostarczyć zawodnikowi pożywienie. Są też tacy zawodnicy, którzy na etapie biegowym decydują się na pokonanie trasy ze swoim supporterem. Taki ktoś musi być również dobrze wytrenowany. Dwa lata temu mieliśmy taką sytuację, że jeden z supporterów na końcu trasy prawie wymagał pomocy medycznej. W związku z tym uczulamy zawodników, żeby przygotowali swoje zespoły fizycznie.

Czasem chyba supporter musi mentalnie zawodnika "pociągnąć". Musi być takim króliczkiem, którego trzeba gonić.

Bardzo często zawodnicy mówią, że od supporterów dostają pozytywne bodźce. Kiedy przychodzą świeże siły w postaci takiego "pomagiera", zawodnik dostaje dodatkową motywację. Oczywiście taki supporter nie może pomagać zawodnikowi. W regulaminie jest zapis, że zawodnik sam musi nieść swoje wyposażenie obowiązkowe, no ale to wsparcie psychiczne robi robotę.

Na koniec przypomnij, gdzie i kiedy się widzimy.

Już w piątek o 16:00 przy Zalewie Orawskim w Slanickiej Osadzie. Później godziny są już bardzo płynne. Około 18:30 zawodnicy wyjdą z wody. Strefa zmian jest w Dolinie Chochołowskiej, a meta w Morskim Oku. Naszych zawodników można zobaczyć na trasie, ale kiedy - to już bardzo trudno powiedzieć.