Już drugą dobę trwa protest w prywatnej kopalni Silesia w Czechowicach-Dziedzicach. Górnicy zostali pod ziemią. Sprzeciwiają się planowanym zwolnieniom, które mogą dotknąć ponad 750 osób. Chcą takich osłon socjalnych, jakie przysługują pracownikom innych kopalń.
Protest w kopalni Silesia rozpoczął się w poniedziałek. O godzinie 6 wyjazdu na powierzchnię odmówiła część górników kończących czwartą zmianę.
Z nieoficjalnych informacji reporterki RMF FM Anny Kropaczek wynika, że pod ziemią pozostaje około 20 górników.
Co ważne, w kopalni cały czas trwa wydobycie - strajk nie polega na powstrzymaniu się od pracy.
Według związkowców przyczyną protestu jest przede wszystkim pominięcie pracowników kopalni Silesia w ustawie górniczej. To oznacza, że górnicy odchodzący z pracy z tego zakładu nie będą mogli skorzystać z odpraw czy urlopów. Istotne znaczenie miały też zapowiedziane przez właściciela zwolnienia i groźba likwidacji kopalni.
Protestujący żądają, by w trybie pilnym do Czechowic-Dziedzic przyjechał minister energii Miłosz Motyka, który deklarował, że "pracownicy PG Silesia nie zostaną pozostawieni sami sobie". Oczekują konkretnych deklaracji na piśmie co do form pomocy dla pracowników tej kopalni.
Na wczorajszej konferencji prasowej liderzy działających w kopalni związków - Solidarności, Kadry i Związku Zawodowego Górników - podkreślili, że protest jest inicjatywą oddolną. Szef Związku Zawodowego Kadra Tomasz Szpyrka zapowiedział, że protestujący są zdeterminowani i będą prowadzili akcję do skutku. Zapewnił, że są w bezpiecznym miejscu. Dostarczana jest im woda.
Minister energii Miłosz Motyka na portalu X podkreślił, że kopalnia Silesia jest spółką prywatną i rząd nie pozostaje obojętny wobec jej sytuacji ani wobec obaw pracowników.
Dodał, że wraz z nadzorującym sektor górnictwa wiceministrem energii Marianem Zmarzłym, który spotka się z przewodniczącym związków, analizuje możliwe formy wsparcia dla pracowników zakładu.


