​Nawet dożywocie grozi Krzysztofowi J., który w maju ub. roku w Poznaniu postrzelił próbującego go wylegitymować funkcjonariusza. Mężczyzna został oskarżony m.in. o usiłowanie zabójstwa i czynną napaść na policjantów. Proces Krzysztofa J. ruszył w piątek w Sądzie Okręgowym w Poznaniu.

Do zdarzenia objętego aktem oskarżenia doszło w maju ub. roku. Późnym wieczorem policja otrzymała zgłoszenie o mężczyźnie mającym zaczepiać kobiety w rejonie ronda Śródka w Poznaniu. 

Wysłany na miejsce patrol wytypował mężczyznę do wylegitymowania.

Podczas interwencji 32-letni wówczas Krzysztof J. wyjął broń - jak później ustalono czarnoprochową - i strzelił z niej do policjantów. Jeden z funkcjonariuszy w odpowiedzi także użył broni. Postrzelony w nogi i rękę napastnik został obezwładniony.

Postrzelony przez napastnika w rękę i brzuch policjant oraz ranny agresor trafili do różnych szpitali. Stan poszkodowanego policjanta określano jako stabilny, a jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Z kolei ranny napastnik początkowo był utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. Gdy stan zdrowia mężczyzny poprawił się, Krzysztof J. został przesłuchany.

Prokuratura oskarżyła Krzysztofa J. o usiłowanie zabójstwa i czynną napaść na interweniujących funkcjonariuszy, a także posiadanie broni i amunicji bez wymaganego zezwolenia.

Proces Krzysztofa J. przed Sądem Okręgowym w Poznaniu

Oskarżony nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Zaznaczył, że "fizyczny postrzał miał miejsce", ale nie miał zamiaru nikogo pozbawić życia.

Sytuacja wyglądała tak, że w momencie, kiedy funkcjonariusz kazał mi się rozebrać w miejscu publicznym, kazał mi zdjąć kurtkę, miałem takie nerwy, że kiedy to mówił straciłem panowanie nad sobą. Poczucie zagrożenie zdominowało mi panowanie nad sobą. Jako taką świadomość tego, co się stało, miałem dopiero gdy leżałem już na ziemi - mówił.

Dodał, że "wyglądało to tak, jakbym patrzył co się dzieje, ale nie miał świadomości. Jakbym rejestrował tylko obraz. Jakby ciało działało niezależnie od woli".
Pamiętam, że strzeliłem w stronę policjantów. Zrobiłem to, bo poczucie zagrożenia zdominowało mnie. To zagrożenie wynikało z tego, że wcześniej miałem doświadczenia z nadużyciami policji. Miałem parę lat wcześniej sytuację, w której policja, jak później wyjaśnił mi prawnik, bezpodstawnie mnie zatrzymała, przeszukała, zawiozła na komisariat i dokonała przeszukania mieszkania. Od prawnika wiem, że nie miało to podstaw prawnych. Później nie miałem problemów z policją, z założenia unikałem problemów. Nie mam pojęcia co chciałem zrobić strzelając w stronę policjantów, straciłem kontrolę - zaznaczył oskarżony.

Krzysztof J. mówił w sądzie, że broń, którą postrzelił policjanta to była broń czarnoprochowa, która kupił "w celu rekreacyjnym, do obrony przed zwierzętami", i gdy wychodził na wieczorne spacery zabierał ją ze sobą. Dodał, że zna się na broni wystarczająco "by stwierdzić, że broń o której mowa w zarzucie została kupiona w sposób legalny".

Oskarżony podkreślał w sądzie, że przez wiele lat - od dzieciństwa do pełnoletności - leczył się neurologicznie

Sąd przesłuchał w piątek także m.in. matkę oskarżonego

Matka oskarżonego przywołała w sądzie historię leczenia jej syna, zarówno przez specjalistów w dziedzinie neurologii, jak i psychiatrii.

Syn leczył się neurologicznie i psychiatrycznie. Od czasu kiedy miał niecałe 5 lat do 18. roku życia. Do 4. roku życia się bardzo ładnie rozwijał, był pogodnym dzieckiem. Jak skończył 4 lata zaczął mieć problemy emocjonalno-społeczne - mówiła matka Krzysztofa J. 

Dodała, że na późniejszym etapie dowiedziała się od lekarzy, że synowi zdarzają się "sekundowe wyłączenia świadomości; nie wiedział, co się z nim dzieje i nie pamiętał, że takie stany były" - mówiła. Dodała, że po ukończeniu przez jej syna pełnoletności stwierdził, że "nic mu nie jest, jest już zdrowy" i nie kontynuował żadnej terapii, nie brał leków.

Wiem, że syn posiadał broń, ale wszystko miało być legalne. Nie mam pojęcia ile syn miał jednostek broni, miał różne, krótkie, długie. Syn się interesował bronią; na pewno miał książkę dotyczącą broni, czytał fachowe czasopisma. Syn chodził na spacery w nocy, wiem, że nosił broń przy sobie, dla obrony przed dzikami, które przychodziły nawet na nasze osiedle. Wiem, że był też jeden incydent, że syn strzelił w powietrze, aby odstraszyć psy. Nie wiem, czy w innych przypadkach używał broni - mówiła kobieta.

Sąd przesłuchał także m.in. taksówkarza, który widział zdarzenie

Piotr K. powiedział, że w tamtym momencie stał na pobliskim postoju taksówek przy stacji benzynowej na rondzie Śródka. 

Zauważyłem jak wjechał radiowóz z włączonym "kogutem" i zatrzymał się przy wyjeździe z ronda. Tam były drzewa, liście, nie widziałem dokładnie tego miejsca, gdzie ten radiowóz się zatrzymał (...) Później, widziałem jak jakiś gość szybkim krokiem odszedł od tego radiowozu i zauważyłem, że trzyma coś w ręce. Ten mężczyzna tym przedmiotem trzymanym w ręce celował tam, gdzie policja stała. Ten przedmiot trzymał w wyciągniętej ręce, na wysokości klatki piersiowej - mówił.

Dodał, że następnie zauważył, że w stronę tego mężczyzny idzie policjant. 

To się działo bardzo szybko. To były sekundy. Zauważyłem, że policjant strzelił w stronę mężczyzny. Wyglądało jakby policjant coś do niego powiedział, a potem strzelił mierząc w nogi mężczyzny. Usłyszałem trzy strzały. Po tych strzałach gość padł i to było wszystko, co widziałem, bo musiałem odjechać, dostałem zlecenie - podkreślił świadek.

Krzysztof J. nie był wcześniej karany. Za usiłowanie zabójstwa grozi mu nawet dożywocie.