Według doniesień "Washington Post" w Rosji istnieje nieoficjalna sieć wolontariuszy, którzy ryzykując własnym bezpieczeństwem pomagają Ukraińcom przesiedlonym w wyniku inwazji. Dzięki nim, część przesiedleńców jest w stanie wrócić z powrotem do Europy.

Amerykański dziennik informuje, że rosyjscy ochotnicy pomagający Ukraińcom nie są powiązani ze sobą w żaden sposób ani nie należą do żadnych organizacji. Jakakolwiek forma zrzeszenia ułatwiłaby jedynie rosyjskim służbom ściganie wolontariuszy. Tym bardziej, że władze Rosji patrzą wyjątkowo nieprzychylnie na oddolne inicjatywy obywatelskie, które nie mają poparcia państwa. Chociaż działalność rosyjskich ochotników nie jest prawnie niedozwolona, to jednak jasne jest, że każda aktywność dotycząca Ukraińców będzie prześwietlana przez krajowe służby bezpieczeństwa.

Rosjanie pomagają w rozmaity sposób. Niektórzy zajmują się tylko przyjmowaniem próśb o pomoc. Inni zbierają żywność, ubrania i lekarstwa lub pomagają zaopiekować się zwierzętami przesiedleńców. Najwięcej ryzykują ci, którzy przyjmują Ukraińców pod swój dach albo przewożą swoich podopiecznych przez rosyjską granicę.

W naszym kraju, każdy wolontariat i każda próba samoorganizowania się działa, jak czerwona płachta na bykaprzyznaje cytowana przez "Washington Post" wolontariuszka z Rosji. I dodaje, że wyprawia się na granicę pięć razy miesięcznie, a za każdym razem jest to ruletka: strażnik graniczny może być w złym humorze albo przewożony uchodźca może mieć przy sobie za dużo pieniędzy. Może wydarzyć się wiele nieprzewidywalnych rzeczy, które przyciągną niepożądaną uwagę służb.

W Rosji oficjalne grupy "wsparcia" istnieją

Ale zajmują się głównie pomocą władzy w umieszczaniu przesiedlonych Ukraińców w tymczasowych schronieniach. Tam uchodźcy poddawani są testom, w trakcie których służby określają czy mogą oni stanowić zagrożenie dla Rosji i sprawdzają, czy dany Ukrainiec będzie w stanie zaakceptować "wymagania ideologiczne" Rosji. Tym, którzy przejdą taką weryfikację pomyślnie, wmuszane są paszporty rosyjskie, które czynią ucieczkę do Europy w zasadzie niemożliwą. Następnie całe grupy tak zakwalifikowanych przesiedleńców ujmowane są w statystykach jako "wyzwoleni".

Prawdziwi wolontariusze ryzykują nie tylko bezpośrednią konfrontacją ze służbami, ale także formami społecznego ostracyzmu. Pomaganie Ukraińcom nie tylko nie należy do najbardziej akceptowalnych zajęć w Rosji, ale spotyka się z regularną wrogością.

"WP" opisuje przypadek Iriny, która pomagała ludziom ze zrównanego z ziemią Mariupola dotrzeć do granicy estońskiej. Późną wiosną ktoś napisał na jej drzwiach "Miłośniczka ukro-nazistów", a kilka dni później do jej domu weszła policja zaalarmowana "anonimowym zgłoszeniem". Po przesłuchaniu została wypuszczona z komisariatu, ale na miejsce podjechał samochód, z którego wysiedli ludzie w kominiarkach, skrępowali ją i poddali przesłuchaniu raz jeszcze. Ostatecznie wypuszczono ją, ale kazano spalić bilety, które kupiła dla uchodźców.  Wkrótce Irina musiała ruszyć tą samą drogą, którą szmuglowała wcześniej Ukraińców i wyjechać z kraju.

Część wolontariuszy pomaga, bo chce ratować ludzkie życie. Przede wszystkim jednak, Rosjanie mają w Ukrainie wielu krewnych, często najbliższą rodzinę. Niektórzy z nich liczą na to, że po wojnie będą mogli odwiedzić rodziców, braci i siostry, którzy żyją teraz w strachu przed kolejną rosyjską ofensywą.