"Rodziny tylko pięciu ofiar katastrofy smoleńskiej mogą mieć pewność, że ich bliscy spoczywają we właściwych grobach" - mówi w poruszającej rozmowie z reporterem RMF FM Tomaszem Skorym wdowa po Rzeczniku Praw Obywatelskich. Ewa Kochanowska spodziewa się, że dojdzie także do ekshumacji jej męża, Janusza Kochanowskiego. Jego dokumentacja medyczna jest niepełna.

Tomasz Skory: Czy pani ma pewność, że osoba, na której grób uda się pani 1 listopada - pani mąż, doktor Janusz Kochanowski - spoczywa w tym grobie, na którym pani będzie?

Pięć rodzin może mieć pewność, na czyim grobie jest. Tylko pięć.

Tylko te, których bliskich zwłoki zostały poddane ekshumacji?

Tak. Tylko te osoby mogą mieć pewność. Moja pewność została ograniczona przez dokumentację medyczną.

Dokumentacja może dotyczyć innej osoby niż pani mąż?

Ja nie wiem, kogo ona dotyczy, bo ona jest bardzo średnia. Może dotyczyć mojego męża, może go nie dotyczyć. Nie chciałabym wchodzić w szczegóły, zresztą nie do końca wolno mi mówić na ten temat. Powiem tak: dokumentacja zdjęciowa dotyczy mojego męża, natomiast opisowa nie zawiera pewnych momentów, które powinna zawierać.

Pani dowiedziała się o tym, że do ciała męża nie będzie dostępu, że te  trumny nie mogą być otwierane w nocy z 11 na 12 kwietnia?

Tak. Rodziny wyjechały w niedzielę. My byliśmy po podróży. W hotelu odbyło się spotkanie z ministrem Arabskim i minister Kopacz i tam zostaliśmy uprzedzeni, że ciała są bardzo rozczłonkowane, że właściwie powinniśmy decydować się raczej na  badania genetyczne niż na oglądanie ciał. Wtedy też padła ta bardzo bulwersująca kwestia. Ja miałam wrażenie, że minister Arabski mówi nie do nas, nie do rodzin. Na sali znajdowała się grupa Rosjan z tłumaczami - przypuszczam, że pewne deklaracje padały w ich kierunku.

To było coś w stylu: Zobaczcie, jaki jestem posłuszny?

Nie, nie. Ja to odebrałam tak: Wkładajcie, co macie. My nie dopuścimy do otwierania trumien. Wydawało mi się wtedy, że chodziło też, żeby pogrzeby odbyły się jak najszybciej, żeby tę sprawę zamknąć, żeby - mówiąc obrazowo - te tłumy z Krakowskiego Przedmieścia wreszcie sobie poszły.

Jak  wtedy pani reagowała? Bo reakcja dziś jest reakcją kogoś, kto się oswoił, nie jest takimi wydarzeniami zaskoczony. A wtedy?

Wtedy ja byłam kolejną dobę bez snu, w szoku, zdewastowana. Bałyśmy się z córką, że czegoś nie zapamiętamy albo coś przekręcimy. W związku  z czym robiłyśmy notatki. Siedziałyśmy na tych wszystkich spotkaniach, we wszystkich miejscach, i pisałyśmy, co kto do nas mówi. Dlatego mamy bardzo dokładny zapis tej nocy. Pojechałyśmy tam po to, żeby - wydawało się - go znaleźć i przywieźć do kraju. W momencie, kiedy ludzie odeszli sprzed grobu mojego męża i zostaliśmy sami - moje dzieci i ja, moja córka powiedziała, że to wszystko było tak pospieszne, że teraz powinny się zacząć ekshumacje.

Boję się, jak dostaję list z prokuratury. Odkładam go, chodzę wokół niego, potem dzwonię do rodzin i okazuje się, że znowu dostaliśmy listy biegłych, których powołała prokuratura, więc wtedy oddycham z ulgą, otwieram ten list i tak do następnego razu.

Czyli ten list zawiadamiający o zamiarze przeprowadzenia ekshumacji...

Ja jeszcze go nie dostałam.

Ale pani chce ekshumacji męża?

Nie. Będę się wstydzić przed nim, że nie dopilnowałam. Byłoby mi przykro w stosunku do niego, że nie dopilnowałam.