Podejrzenie kradzieży informacji - to podstawa podjęcia przez prokuraturę postępowania w sprawie trzech połączeń wykonywanych z telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego tuż po katastrofie smoleńskiej - dowiedział się reporter RMF FM. Prokuratura okręgowa w Warszawie zmieniła swą decyzję. Wcześniej odmówiła wszczęcia śledztwa, bo stwierdziła, że nie doszło do przestępstwa kradzieży impulsów.

W związku z postępowaniem, śledczy wystąpią do prokuratury wojskowej, która prowadzi śledztwo smoleńskie o wydanie aparatu telefonicznego prezydenta oraz karty sim. Będzie też wniosek o przekazanie całości dokumentacji dotyczącej łączenia się przez nieustaloną osobę z pocztą głosową Lecha Kaczyńskiego 10 i 11 kwietnia 2010 roku.

Aby można było prowadzić postępowanie konieczne będzie jeszcze pismo do Kancelarii Prezydenta, by złożyła wniosek o ściganie przestępstwa określanego jako "wykradzenie informacji". W przypadku takiego czynu prokuratura nie może wszcząć śledztwa z urzędu.

Komunikat Prokuratury Okręgowej w Warszawie ws. podjęcia przez prokuraturę postępowania.

Prokuratura zmieniła zdanie

Początkowo prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa. Potem zmieniła zdanie. Prokurator generalny zapoznał się już ze stanowiskiem warszawskiej prokuratury apelacyjnej. Podzieliła ona stanowisko PG o konieczności podjęcia tego postępowania i zweryfikowania określonych okoliczności - poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Generalnej, prok. Mateusz Martyniuk.

Z kolei rzecznik prokuratury apelacyjnej, prok. Zbigniew Jaskólski przyznał, że po analizie uznano, że decyzja o odmowie wszczęcia śledztwa była przedwczesna.

Odsłuchanie prezydenckiej poczty potraktowano jak drobną kradzież

Jak poinformowała prokuratura wojskowa, po katastrofie smoleńskiej ktoś kilkukrotnie łączył się z pocztą głosową w telefonie Lecha Kaczyńskiego. W wyniku przeprowadzonych czynności procesowych ustalono, że w dniu 10 kwietnia 2010 roku, po katastrofie, miały miejsca dwa połączenia wychodzące: pierwsze o godzinie 12:46, a drugie o godzinie 16:24 czasu polskiego, a w dniu 11 kwietnia 2010 roku - jedno połączenie wychodzące o godzinie 12:18 czasu polskiego z telefonu użytkowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego właścicielem była Kancelaria Prezydenta, i były to połączenia z pocztą głosową - podali wojskowi śledczy.

W listopadzie ubiegłego roku materiały dotyczące tej sprawy trafiły z prokuratury wojskowej, prowadzącej śledztwo smoleńskie, do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Ta jednak odmówiła wszczęcia śledztwa. Do uzasadnienia tej decyzji dotarł reporter RMF FM Krzysztof Zasada. Jak się dowiedział, śledczy potraktowali sprawdzanie poczty głosowej jak drobną kradzież.

Według prokuratorów, nikt potajemnie nie podłączał się do sieci z telefonu prezydenta i nie dzwonił na cudzy koszt. W uzasadnieniu stwierdzono wprawdzie, że incydent można było traktować także jako wykradzenie informacji, ale nie można było wszcząć śledztwa w tej sprawie. Po pierwsze, nie było takiego zlecenia od wojskowych prokuratorów. Po drugie, nie było wniosku od pokrzywdzonego, czyli w tym przypadku - Kancelarii Prezydenta.

Dzwonienie z cudzego telefonu na pocztę głosową bez wiedzy właściciela - co opisano w uzasadnieniu - mogłoby być potraktowane jedynie jako szalbierstwo, czyli korzystanie z usług na cudzy koszt, a to zaledwie wykroczenie, przy którym nie można wszcząć śledztwa.