Po katastrofie smoleńskiej ktoś na terenie Rosji manipulował przy telefonie Lecha Kaczyńskiego. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustaliła, że odsłuchiwano pocztę głosową - twierdzi "Nasz Dziennik".

Gazeta donosi, że aparat należący do prezydenta uruchamiano tuż po katastrofie - 10 kwietnia o godzinie 10:46 i dzień później o godzinie 12:40 i 16:20.

Prokuratura wojskowa uznała, że nie doszło do wykradania informacji, a mówić można jedynie o dzwonieniu na cudzy koszt, w tym wypadku - Kancelarii Prezydenta. Z tego powodu wojskowi śledczy przekazali sprawę cywilnym prokuratorom. Ostatecznie - jak pisze "Nasz Dziennik" - stwierdzono, że nie doszło do popełnienia przestępstwa.

Mec. Piotr Pszczółkowski, który reprezentuje w śledztwie smoleńskim Jarosława Kaczyńskiego, nie ukrywa zdziwienia. Przecież nie chodzi o to, że ktoś naraził Kancelarię Prezydenta na kilka czy kilkanaście złotych kosztów odsłuchania w roamingu poczty głosowej, tylko o to, że ktoś po prostu grzebał przy telefonie prezydenta - mówi.

Według gazety, pełnomocnicy rodziny Kaczyńskich nie mogli nawet interweniować w tej sprawie, bo nie mieli w niej statusu pokrzywdzonych i nie wiedzieli o takim postępowaniu.