Condoleeza Rice wpływowa doradczyni prezydenta Busha przybyła dzisiaj do Rosji. Nie wiadomo dlaczego szerokim łukiem ominęła Paryż i Berlin. Tematem moskiewskich rozmów doradczyni prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego jest sprawa Iraku.

Rosyjskie media prawie nie wspominają o wizycie Condoleezy Rice a oficjalnie podano jedynie, że spotkała się ona z szefem rosyjskiej dyplomacji Igorem Iwanowem. Z kim jeszcze nie wiadomo. Bardzo ogólnikowo poinformowano też o tematach rozmów. Podobno były to: kwestia iracka i stosunki dwustronne.

We Francji wizyta ta nie budzi zbytniego zainteresowania mediów, ale można mieć pewność, że francuskie władze bardzo czujnie śledzą to co się dzieje. Od początku dyplomatycznego konfliktu z Waszyngtonem Paryż uważa Moskwę za swojego najpoważniejszego sojusznika. Jeszcze przed wojną w Iraku Chirac i Putin bez przerwy patrzyli sobie na ręce. Ani jeden ani drugi nie chciał bowiem samotnie zawetować w ONZ-cie interwencji zbrojnej przeciwko Saddamowi Husajnowi.

Można przypuszczać, że Condoleeza Rice przywiozła swoiste posłanie dla Władimira Putina od Georga W. Busha. Niewykluczone, że amerykańska wysłanniczka uspokoiła Rosjan, że pomimo sprzeciwu Izby Reprezentantów dostaną swój kawałek irackiego tortu. Ponadto Rosja w odróżnieniu od Niemiec i Francji zajmuje ważne miejsce w amerykańskich planach na przyszłość jeśli Waszyngton postanowi zrobić porządek z kolejnym krajem „osi zła”. Rosja sąsiaduje bowiem i z Koreą Płn. i z Iranem. W przypadku kolejnych wojen wsparcie Rosji będzie bardzo przydatne. Niewykluczone więc, że także ten temat był poruszany podczas amerykańsko-rosyjskich rozmów w Moskwie.

Niemcy z kolei widzą odbudowę Iraku pod egidą ONZ. Jeżeli doszłoby do niej, rząd w Berlinie jest w stanie przeznaczać pomoc finansową oraz logistyczną. Nieoficjalnie mówi się, że w ten region możnaby było wysłać 1500 żołnierzy. W miniony weekend minister obrony narodowej powiedział, iż raczej nie widzi zaangażowania się Niemiec w odbudowę Iraku, gdyby taką akcją dowodzili Amerykanie. Podobnego zdania w sprawie sytuacji po wojnie jest Angela Merkel, szefowa niemieckich chadeków, do tej pory bezkrytycznie podzielająca politykę Białego Domu. Obecnie twierdzi, że Narody Zjednoczone powinny zaangażować się w odbudowę Iraku a co za tym idzie także Niemcy dołożyliby swoje „5 centów”.

Niemcy dobrze wiedzą, że ich zdanie w Waszyngtonie nie jest obecnie poważnie traktowane. Stany Zjednoczone lekceważą władze w Berlinie od czasu wyborów parlamentarnych we wrześniu ubiegłego roku. Wypowiedzi Niemców dotyczące konfliktu w Zatoce Perskiej można raczej odebrać jako próbę odegrania pewnej roli na arenie międzynarodowej, próbę znalezienie innej drogi. Jak wiadomo administracja Busha nie szuka innej drogi. Można się więc spodziewać kolejnych zgrzytów na linii Berlin-Waszyngton.

Zdaniem wielu francuskich obserwatorów iracka strategia Francji może być następująca: niech Amerykanie a przy okazji Brytyjczycy i choćby polscy żołnierze zajmą się w Iraku czarną robotą, niech się wykrwawią, niech wezmą na swoje barki groźbę odwetowych zamachów terrorystycznych a my Francuzi przyjdziemy na gotowe. Francja chce konieczne, żeby ONZ kierowało odbudową Iraku m. in. dlatego, że wtedy Francuzi mają szansę na podpisanie lukratywnych kontraktów. Nadsekwańskie koncerny naftowe opracowały z Irakiem wstępne kontrakty o wartości aż ponad 10 miliardów dolarów i teraz Francja chciałaby wymusić na drodze prawnej realizację tychże kontraktów.

Foto Archiwum RMF

17:15