Nikt nie wytłumaczył o co tak naprawdę chodzi. Ja myślałam, że to koniec życia – wspomina pierwsze dni po katastrofie w Czarnobylu jedna z naszych słuchaczek. Przez cały czas czekamy na wasze maile – adres: redakcja@rmf.fm

Dzień, w którym dowiedzieliśmy się o wybuchu Czarnobyla, był dla co najmniej jak "stan wojenny" - jestem żoną wojskowego - pisze jedna z naszych słuchaczek. W tym czasie mieliśmy mała córeczkę. (…) O skażeniu dowiedzieliśmy się 30 kwietnia, kazano nam stawić się do jednostki wojskowej, była godz. 20-21. Straszny płacz dzieci, tłok, krzyki, bo nie wiadomo było o co chodzi, panika, dzieci "wymiotowały" ponieważ podawano im płyn do picia. Dla mnie młodej mamy, strach o dziecko - bo nikt nie wytłumaczył o co tak naprawdę chodzi. Ja myślałam, że to koniec życia.

Pracowałam jako technik rentgenowski. Cierpiąc na bezsenność miałam zwyczaj cichuteńko słuchać radia. Wiadomość o wybuchu podano około północy - niestety nie pamiętam jakiej stacji. Rano wiadomość ta wydała mi się nocnym majakiem, ponieważ nie było jej ani w radiu ani w gazetach. Dodam, że po 7-10 dniach technicy rentgenowscy zostali wezwani do Wojewódzkiego Konsultanta ds. Radiologii. Przekazano nam oficjalne stanowisko "z Warszawy": po pierwsze, że nic takiego się nie stało, a po drugie, że zadaniem naszym jest pouczać pacjentów kierowanych do pracowni rentgenowskich, iż wybuch nie ma żadnego wpływu na nasze życie, a zdjęcia należy wykonywać jak dotychczas – napisała Jadwiga z Buska Zdroju.

Kończyłam szkołę podstawową... W dniu katastrofy późnym popołudniem bawiliśmy się z kolegami na dworze, nagle nasze osiedle przyjechały dwa wozy policyjne, a policjanci i osoby w cywilu zaczęły rozwieszać kartki z informacją, że dzieci w wieku do lat 12 mają zgłosić się z rodzicami do przychodni na terenie miasta w celu podania jodu. Ja miałam już 13 lat... Ale i ktoś nam (dzieciom powyżej 12 lat) pomógł. Pani z bloku obok, która jak się okazało była pielęgniarką, wszystkich "poczęstowała" jodem. Wiem jedno, jako dziecko miałam odczucie, że coś się dzieje, bo dorośli zachowywali się podobnie jak w dzień wprowadzenia stanu wojennego - dużo rozmów, szeptów, spotkania z sąsiadami – pisze do nas Joanna.

Jak pamiętam dzień katastrofy w Czarnobylu? Kolejka do szkolnej higienistki i smak "lekarstwa", jakie nam podano. Potem oczekiwanie przed telewizorem na informację, o co właściwie chodzi. Miałem wtedy 11 lat – Anna.

20 lat temu 2 kwietnia urodziłam trzecie dziecko - wcześniaka i dzięki temu córka kataklizm przetrwała odizolowana w szpitalu w inkubatorze. Mnie z młodszymi dziećmi na polecenie lekarza mąż wywiózł z Warszawy, abym nabrała sił. Wyjechaliśmy - a jakże - na działkę na Podlasie do Mierzwic. Dzień przed oficjalnym komunikatem leśniczy przyjechał autem bardzo wcześnie rano i zabrał mnie z dziećmi z podwórka, zawiózł do przychodni. Jak twierdził, na szczepienie w związku z lokalną epidemią – wspomina Joanna z Warszawy.

Wieczorem słuchałam radia BBC. Powiedziano, że nad Szwecją zanotowano zwiększoną radioaktywność, która nie jest pochodzenia naturalnego, i zaczęto snuć domysły skąd pochodzi. Następnego dnia było już wiadomo: to Czarnobyl. W naszych środkach przekazu wiadomości było jak na lekarstwo. Telefony do przyjaciół, dyskusje w pracy, co robić, by się zabezpieczyć. Głównym źródłem informacji były zachodnie stacje radiowe, ale tak naprawdę nikt nie był w stanie ocenić, jak wielki jest rozmiar katastrofy i jakie skutki przyniesie Europie. Powtarzaliśmy, że gdyby nie wiejące w kierunku Skandynawii wiatry to być może tak szybko nie dowiedzielibyśmy się o katastrofie – napisała Ewa.

Miałem wtedy 5 lat i jedynie, co z tamtych dni pamiętam to, że mama jak się o tym skądś dowiedziała, to zawołała mnie do domu, bo byłem przed blokiem, na podwórku. Kiedy przyszedłem, to pozamykała wszystkie okna. A przecież była wiosna i piękna, słoneczna pogodna - to też pamiętam. Dopiero po kilku latach tak naprawdę zrozumiałem, co się stało i dlaczego przez kilka dni na przełomie kwietnia i maja nie wychodziłem z domu, i były w nim pozamykane wszystkie okna – wspomina Krzysztof z Lublina.