Władysław Strzemiński pisał już na wstępie w swojej słynnej filozoficznej pracy pt. "Teoria widzenia" :  (...) widzenie - to nie tylko bierny odbiór doznań wzrokowych. Otrzymane doznania poddajemy analizie myślowej, konfrontujemy z odpowiadającymi im odcinkami rzeczywistości, wyjaśniamy sens powstałych stąd wzajemnych związków i przyczyn: jakie doznania i co mówią o obiektywnie istniejącym świecie. Istnieje więc nie tylko bierny, fizjologiczny odbiór doznań wzrokowych, lecz obok niego - czynna poznawcza praca naszego intelektu. Istnieje wzajemny wpływ myśli na widzenie i widzenia na myśl. Myśl stawia pytania, na które ma odpowiedzieć widzenie. Widzenie daje zasób materiału obserwacyjnego - i ten zasób ulega sprawdzeniu i uogólnieniu w procesie opracowania myślowego. Dzięki ciągłej korekturze myśli w stosunku do widzenia możemy coraz lepiej korzystać z otrzymanych doznań wzrokowych. Nie puszczamy ich mimo siebie, nie dajemy im przeminąć bezowocnie, gdyż poznajemy, co każde z nich oznacza i jakiemu odcinkowi rzeczywistości odpowiada. Film Andrzeja Wajdy "Powidoki" o Władysławie Strzemińskim jest pełen odwołań nie tylko do jego biografii ale i filozofii sztuki.         

Interpretacja tego obrazu filmowego powinna uwzględniać ten podstawowy fakt. Fenomeny wizualne są w ostatnim dziele reżysera ściśle sprzężone z teorią Strzemińskiego i według mnie, bez tego, wydawałoby się banalnego spostrzeżenia, nie można dobrze pojąć sensu "Powidoków". Takie rozumienie poprzez intelektualną pracę nad widzeniem oraz widoczne podkreślenie wzrokowego aspektu poznania (zrozumienia głębokiego przesłania filmu) są konieczne, bo wynikają z plastycznej koncepcji tego kinowego obrazu. Podkreśliłem słowo spostrzeżenie , bo jego wieloznaczność dobrze oddaje tę dynamiczną relację pomiędzy wizualną a intelektualną stroną filmu. "Spostrzeżenie" to bowiem zarówno "obserwacja" jak i    "wynik rozumowania". "Spostrzec" znaczy bowiem "patrząc, uświadomić sobie coś". Wybaczcie ten filozofujący wstęp, ale po obejrzeniu artystycznego testamentu Andrzeja Wajdy, w jaki - siłą rzeczy, po śmierci twórcy- przerodziły się "Powidoki" postanowiłem uporządkować w umyśle zmysłowe wrażenia.          

Ekran kinowy ograniczają ramy, więc jest porównywany z dziełem malarskim. W takim razie zasadne może być pytanie, czy film o twórcy unizmu, awangardowego kierunku w sztuce XX wieku, filmowe dzieło, w którym tak dużą rolę odgrywają rozważania teoretyczne Strzemińskiego, można interpretować z perspektywy unizmu? Po obejrzeniu "Powidoków" stawiam tezę, że unizm jest w nich, w sensie formalnym, istotnym odniesieniem. Ten antyrealistyczny kierunek w malarstwie jest dla mnie w filmie Wajdy metaforą artystycznej autonomii, wolności od wszelkich historycznych, politycznych i -w mniejszym stopniu- społecznych uwarunkowań. Ta przestrzeń twórczej swobody zamknięta jest w filmowych sekwencjach ukazujących Salę Neoplastyczną. Została ona zaprojektowana przez Strzemińskiego i otwarta w nowej siedzibie Muzeum Sztuki w Łodzi w 1948 roku. To rajski mikrokosmos awangardy.            

Rozglądamy się wokół spacerując po tej enklawie, laboratorium czystych form, ekspozycji dzieł eksperymentujących artystów, w towarzystwie dzieci, uczniów prowadzonych przez przewodniczkę-nauczycielkę. To nie jest przypadek, bo nieskażone niedorosłe spojrzenie jest na początku człowieczej ewolucji zmysłów i umysłu. Ośrodkiem widzenia jest ciekawy wszystkiego wzrok dziewczynki, córki Katarzyny Kobro i Władysława Strzemińskiego - Niki (świetna rola Bronisławy Zamachowskiej). Niewinne oczy czule chłonące przestrzenne formy matczynych rzeźb i ojcowskich obrazów skontrastowane są tu ze szkolną pedagogiką, która jest wstępem do późniejszego ideologicznego gwałtu przez uszy, komunistycznej presji, niewolącej poddanych narzuconego przez Sowietów ustroju. Dlatego Nikę widzimy też w innym, przeciwstawnym kontekście, kiedy w mieszkaniu ojca-outsidera, w kolejnej przestrzeni unistycznej wolności, uczy się na pamięć propagandowej poezji, hymnów na cześć Stalina.     

Należałoby tu przywołać raz jeszcze teorię Strzemińskiego, według której unistyczny obraz powinien być pozbawiony wszelkich napięć i sprzeczności, jakie rodzą się między przeciwstawnymi, kontrastującymi ze sobą elementami. W takim ujęciu "Powidoki" Wajdy są zaprzeczeniem tej awangardowej wizji. Ostatni obraz reżysera jest cały złożony ze sprzeczności i napięć. Zgodnie z moim interpretacyjnym spojrzeniem, nasz artysta kina pokazał, że dzieło unistyczne na temat późnych lat życia twórcy tego kierunku jest po prostu niemożliwe. Nie można stworzyć takiego czystego formalnie kina nie dlatego, że Wajda nie potrafiłby nakręcić filmu awangardowego. Jestem przekonany, że przynajmniej niektóre sekwencje mogłyby przez niego z łatwością zostać przemodelowane na eksperymentalne. Wyobrażam sobie, że już pierwszą scenę, ze staczającym się, turlikającym po stoku inwalidą Strzemińskim, można oddać w sposób awangardowy. Język poezji Juliana Przybosia mógłby tu być oryginalną inspiracją. Wieszcz polskiej "postępowej" formalnie i ideowo sztuki poetyckiej, przyjaciel i artystyczny towarzysz Strzemińskiego jest przecież ważnym bohaterem w filmie (bardzo plastycznie zagrany przez Krzysztofa Pieczyńskiego). Pamiętamy jeszcze ze szkoły modelowy dla awangardy wiersz "Z Tatr", zainspirowany śmiercią wychowanki Przybosia - Marzeny Skotnicówny, która zginęła podczas wspinaczki górskiej. Tak Przyboś oddał oryginalnymi środkami poetyckimi ten upadek ze skały: gdy/ w oczach przewraca się obnażona ziemia/ do góry dnem krajobrazu,/ niebo strącając w przepaść!  

Oczyma duszy widziałem tę poetycką scenę, kiedy mój realny wzrok śledził na ekranie staczającego się ze wzgórza filmowego Władysława Strzemińskiego. W taki właśnie sposób - zgodnie z "Teorią widzenia"- obserwowałem postać jej autora, kreowanego przez aktora, mniej lub bardziej zgodnie ze scenariuszem Andrzeja Mularczyka. Przypomnijmy raz jeszcze fragment filozoficznego traktatu Strzemińskiego: Istnieje (...) nie tylko bierny, fizjologiczny odbiór doznań wzrokowych, lecz obok niego - czynna poznawcza praca naszego intelektu. W tej intelektualnej obróbce filmowych wrażeń wizualnych poszedłem jeszcze dalej, "dokręcając" w głowie własne sekwencje, obracającego się świata, którego osią jest widzenie staczającego się ze stoku malarza. Przecież właśnie taki dynamiczny "filmowy" aspekt brali na warsztat w swych dziełach plastycznych awangardowi artyści pierwszych trzydziestu lat XX wieku. Wystarczy przypomnieć "Akt schodzący po schodach" Marcela Duchampa, obrazy włoskich futurystów, czy też płótna polskich formistów (na przykład "Szermierkę" Leona Chwistka). Wajda tego nie robi. Dlaczego?                 

Świadomość zewnętrznej, ideologicznej presji wciąż tak mocno tkwiła w głowie i w sercu mistrza filmowej Szkoły Polskiej? Nie chcę teraz przesadzić, ale autor "Pokolenia" według prozy Bohdana Czeszki, w 50. latach XX wieku, członka egzekutywy POP PZPR przy Zarządzie Głównym Związku Literatów Polskich, o outsiderze Strzemińskim zrobił film niemal socrealistyczny. W jakim znaczeniu? W takim, jakim za wzorcowe literackie dzieło socrealizmu sowiecki kacyk Nikita Chruszczow uznał ponoć "Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza" Aleksandra Sołżenicyna, książkę opisującą katorżniczą pracę w łagrze. Podobnie jak realistyczne dzieło Sołżenicyna, specyficzny socjalistyczny "produkcyjniak", tak artystyczny testament Wajdy jest ideowo radykalnie antykomunistyczny. Jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że formalnie jak pośmiertne widmo zawisł nad "Powidokami" obraz wszechwładnego stalinowskiego ministra kultury Włodzimierza Sokorskiego, "promotora" realizmu socjalistycznego w zniewolonej przez Sowietów Polsce. Postać Sokorskiego w filmie doskonale naśladuje (mogę tak napisać bo pamiętam jeszcze z telewizji tę komunistyczną kreaturę) aktor Szymon Bobrowski. Wajda włożył mu w usta fragmenty autentycznego przemówienia bolszewickiego politruka, oraz prawdziwe straszne zdanie-groźbę. Tak reżyser to wyjaśnił w wywiadzie: Jeśli zaś chodzi o słowa, które Sokorski wypowiada do Strzemińskiego - że jego "należałoby wepchnąć pod tramwaj'' - to nie jest historia związana z samym Strzemińskim, jednak także prawdziwa. Myślę, że miałem prawo użyć tego cytatu w filmie. Naprawdę są to słowa, które usłyszał - właśnie od ministra Sokorskiego - Witold Lutosławski. Miało to miejsce po zebraniu, na którym Lutosławski zabrał głos i w zdecydowany sposób bronił wolności artysty. Wówczas Sokorski, zdenerwowany, że ktoś się jego poglądom przeciwstawia, wychodząc z sali, wypowiedział do Lutosławskiego''. W filmie Lutosławski się nie pojawia. Tłem muzycznym są utwory Andrzeja Panufnika. To nie jest najgorszy wybór. Utwory kompozytora wprawdzie z późniejszego czasu niż akcja filmu takie jak "Landscape", "Autumn Music", "Piano Concerto", "Dreamscape", bardzo subtelne a jednocześnie niepokojące, stanowią intrygujące tło filmowych scen, obrazów wnętrz i miejskich krajobrazów Łodzi. Miałem jednak wrażenie, że o wyborze tego polskiego twórcy nie zaważyły wartości stricte muzyczne, co jego skomplikowana biografia. Po wojnie Panufnik był twórcą muzyki do komunistycznych filmów propagandowych. Trudno mu było pogodzić rolę pieszczoszka władzy z wewnętrznymi dylematami wolnego artysty i po licznych perypetiach uciekł na Zachód. Sądzę, że "literacka" strona jego biografii zdecydowała o wyborze właśnie jego kompozycji do "Powidoków". A przecież film o Strzemińskim, twórcy unizmu, mógłby mieć innego muzycznego patrona, gdyby Wajda kierował się formą.

Ćwiczyłem swoją wyobraźnię wzrokową i słuchową, eksperymentowałem ze swoją pamięcią w trakcie pokazu premierowego, przywołując w mym umyśle utwory Zygmunta Krauzego. Przed moimi oczyma przebiegały obrazy z filmowej Sali Neoplastycznej w mózgowych zwojach krążyły powidoki czy raczej "posłuchy" Drugiego Koncertu Fortepianowego Krauzego z minimalistyczną fakturą części 1. O, tak: Strzemiński i Krauze! Tak o tych powinowactwach pisała w magazynie "Glissando" Joanna Miklaszewska: Związki unizmu muzycznego Zygmunta Krauzego z unizmem malarskim wyrażają się przede wszystkim w analogiach fakturalnych. Krzysztof Szwajgier zwraca ponadto uwagę na podobieństwo zapisu nutowego utworów polskiego kompozytora z zapisem  malarskim: Zauważa również, że zakres wysokości i czas trwania spełniają w porządkowaniu dzieł Krauzego rolę podobną do ograniczających formę poziomych oraz pionowych ram w sztuce Strzemińskiego. Utwory unistyczne, w zamyśle kompozytora mogące trwać nawet nieskończenie długo, muszą w praktyce zawierać pewne ograniczenia w zakresie wysokości dźwięków (podyktowane niedoskonałością naszego słuchu oraz możliwościami instrumentów) oraz czasu trwania. Unizm Krauzego przejawia się więc przede wszystkim w charakterystycznym ujednoliceniu faktury. Opiera się ona na linearnych przebiegach złożonych z wielu podobnych, drobnych motywów, poddawanych transpozycji oraz przekształceniom polifonicznym. Odwracając się na moment o trudnych teorii muzyki i plastyki, zwrócę się jeszcze ku anegdocie. Kompozytor nie ograniczał się do zachwytu nad obrazami. Otóż Krauze podobnie jak Wajdowscy uczniowie Strzemińskiego skrupulatnie analizował jego teksty, a w czytelni biblioteki z benedyktyńską cierpliwością przepisywał ''Teorię widzenia'' już wtedy oficjalnie wydaną.   

Strasznie to oczywiście wszystko nieskromnie brzmi, to co tutaj na szybko próbuję po obejrzeniu wczoraj "Powidoków" zanotować. Nie chcę uchodzić za bufona, który śmie poprawiać obraz Andrzeja Wajdy czy scenariusz Andrzeja Mularczyka. Mimo, że Bogusław Linda, kapitalny odtwórca głównej roli, sam jakby zachęcał do krytycznego spojrzenia, przyznając w jednym z wywiadów, że po śmierci reżysera musi za niego jeździć po całym, k***a, je**nym świecie. I świecić ryjem we wszystkich miejscach, dodając, że scenariusz był trochę słaby, a nawet naprawdę chu***y. Ja tak nie uważam, więcej chciałbym wdać się w polemikę z wybitnym aktorem. Cały ten mój tekst jest właściwie polemiczną odpowiedzią na te zarzuty.       

Otóż zapamiętałem sobie jeszcze jedną wypowiedź aktora, w wywiadzie dla "Newsweeka". To była opowieść o malarzu, który cały czas teoretyzuje na temat malarstwa, wygłasza nadęte, napuszone akademickie monologi - taką ocenę tego aspektu scenariusza "Powidoków" zawarł w tej rozmowie Bogusław Linda. Jednak bez tych "nudnych" wykładów Strzemińskiego film nie miałby tego głęboko malarskiego aspektu, o którym tu nieudolnie i chaotycznie próbuję napisać. Gdyby nie czyste "unistyczne" i "teoretyczne" aspekty obraz Wajdy może byłby ciekawszy filmowo, zgodnie ze współczesnymi hollywoodzkimi kanonami produkcji, jednak dla mnie byłby o wiele uboższy. To jest faktycznie film artysty o artyście, coś co można by nazwać trochę staroświecko kinem autorskim. Trzeba sobie więc uzmysłowić, że wraz z odejściem Wajdy odchodzą także pewne stricte ideowe i formalne wyznaczniki sztuki filmowej. Mogę się zżymać na pewne rozwiązania, może zbyt realistyczne, a nawet "socrealistyczne", mogę żałować, że w "Powidokach" - filmie o twórcy unizmu - nie było więcej ducha unistycznego. Jednak to film wyjątkowy nawet jak na Wajdę, którego przecież tak dobrze poznaliśmy i który już nas nie zaskakiwał.                           

Banalne jest może to, co napiszę, ale nie zdziwiło mnie dlaczego "Powidoki" Andrzeja Wajdy, które ubiegały się  o nominację do pozłacanej statuetki w Hollywood odpadły już w przedbiegach. Inaczej jednak teraz, już po obejrzeniu testamentu zmarłego artysty, tłumaczę sobie powody tej decyzji. Jeden z hollywoodzkich krytyków nazwał Wajdę "Mistrzem Jedi" polskiej kinematografii. Odczytałem to jak synonim członka starożytnego filmowego zakonu. To jest z jednej strony komplement, ale z drugiej ironiczna konstatacja anachroniczności Starego Mistrza. "Powidoki" to nie jest wystrzałowa superprodukcja na dzisiejsze migotliwe czasy. To jest film, który się zestarzał zanim jeszcze powstał, w założeniu.           

Innymi słowy to szlachetny głos z heroicznej przeszłości XX wiecznej awangardy. Dziś z definicji jest to głos muzealny: w każdym sensie tego słowa. Forma "Powidoków", ich  problematyka, czy dylematy moralne z czasów komunizmu - to nie są ważkie  sprawy dla naszej socjologicznej kohorty. Nawet jeśli sam Andrzej Wajda jako zaprzysiężony wróg Prawa i Sprawiedliwości, czy też krytycy filmowi skupieni w medialnej sekcie Anty-PiS-a, próbują na siłę wpisać to dzieło o naciskach władzy na artystów w kontekst rzekomego zamordyzmu obecnej władzy wobec twórców sprzyjających władzy poprzedniej. To fałszywa nadinterpretacja, nawet jeśli cieszyłaby zmarłego reżysera. Ja to widzępostrzegam  inaczej.        

Ekran w czasie seansu "Powidoków", pomimo migających wielobarwnych scen, był dla mnie rodzajem jednolitej płaszczyzny, na której projektor mojego wzroku rzucał obrazy z głębi mojego umysłu. Pisząc ten tekst, naśladuję Strzemińskiego i raz po raz zamykam oczy, by sztuczne światło kina zostawiało we mnie prawdziwe plamy. Obwodziłem je na szybko delikatnymi konturami, liniami mego wewnętrznego świata, w którym odbijają się postacie naszych reżyserów malarzy, rzeźbiarzy, poetów i muzyków. Pielęgnuję w sobie prywatne powidoki, posłuchy i posłowia. Tak się we mnie pojawia i objawia polskość, do której obsesyjnie przywiązany był Władysław Strzemiński. Tak to widzę i opisuję.