Nieprzebrane chmary komarów zaatakowały turystyczny region Camargue, pomiędzy Marsylią i Montpellier. Okolica zaczyna przypominać oblężoną twierdzę - ulice nadmorskich kurortów są wieczorami puste, okna szczelnie pozamykane, hotele opustoszały.

Uczniowie szkół dostali zakaz wychodzenia na szkolne boiska, odwołano wszystkie mecze piłkarskie i plenerowe zawody sportowe, w aptekach zaczyna brakować środków przeciwko komarom i moskitier. Takiej plagi nie pamiętają najstarsi mieszkańcy tego regionu.

Francuski rząd obawia się epidemii wirusa zachodniego Nilu. Może on powodować zapalenie mózgu i rdzenia kręgowego, stanowi śmiertelne zagrożenie dla dzieci i osłabionych osób w podeszłym wieku. Wirus przenoszony jest przez ptaki wędrowne z Afryki i komary; w regionie zanotowano już kilka przypadków zarażenia ludzi tym wirusem.

Zdaniem specjalistów powodem inwazji komarów jest nagła zmiana pogody: po długim okresie ulewnych deszczy, na Francuskiej Riwierze znów jest ciepło. Dzięki temu na terenach bagiennych Camargue wykluło się bardzo dużo larw komarów.

Na razie władze odrzucają możliwość spryskania całego regionu silnymi owadobójczymi środkami chemicznymi, bo - nawet jeżeli są one bezpieczne dla człowieka – grożą skażeniem środowiska naturalnego w parku narodowym, sławnym dzięki niezwykle licznym i rzadkim gatunkom ptaków oraz stadom dzikich koni.

Na spryskanie okolicy biologicznymi środkami owadobójczymi jest już prawdopodobnie za późno, bo środki te zabijają głównie larwy komarów, a nie dorosłe insekty. Poza tym koszt takiej opreracji byłby bardzo wysoki, szacowany na co najmniej kilka milionów euro, a Francja nie ma zapasów tego rodzaju środków.

Mieszkańcy Camargue pokładają więc wszystkie nadzieje w mistralu. Ten śródziemnomorski wiatr prawdopodobnie rozproszy chmary komarów na większym obszarze. Jeśli zacznie wiać.