W barakach po zlikwidowanej wrocławskiej niklowni stoją beczki ze żrącymi substancjami. Mieszkańcy okolicznych budynków i władze przedszkola sąsiadującego z budynkiem od miesięcy - bezskutecznie - szukają pomocy.

Zakład, gdzie składowane są chemikalia, został zamknięty, bo jego właściciel splajtował. Ale choć firma zniknęła, to pojemniki ze żrącymi substancjami pozostały.

Nie wiemy, co tam może być. Ale niech pan spojrzy na murek, tam cała tablica Mendelejewa - mówi reporterowi RMF jeden z mieszkańców wrocławskich Krzyków. W międzyczasie chemikalia były wylewane na zewnątrz, wskutek tego obumierały drzewa - dodaje dyrektorka przedszkola sąsiadującego z "chemicznymi barakami". Posłuchaj:

Sprawą pozostawionych chemikaliów obiecał się zająć sanepid, bada ją także straż miejska.