"Moja pani profesor Ewa Lasek, wielka krakowska aktorka teatralna, prorokowała, że jak skończę szkołę, to nie będę wychodził z telewizji. I tak się stało. Ale może dlatego, że telewizji poświęcałem więcej czasu. Teraz będę więcej czasu poświęcał teatrowi" - mówi Piotr Cyrwus w rozmowie z dziennikarką RMF Martą Grzywacz. Aktor zrezygnował niedawno z roli Ryszarda Lubicza w telenoweli "Klan". Od 1 stycznia jest etatowym pracownikiem Teatru Polskiego w Warszawie.

Śmierć Ryszarda Lubicza z "Klanu" nastąpi podobno pod koniec lutego. Dziś publikujemy ostatni wywiad, jakiego udzielił Piotr Cyrwus za życia serialowego Ryśka.

Marta Grzywacz, RMF FM: 15 lat pracy na planie, jakie słowo kojarzy ci się z "Klanem"?

Piotr Cyrwus: Trudne pytanie... Sentyment. Wielki sentyment.

Do ludzi?

Do ludzi, do atmosfery. Niby wcześniej dogadaliśmy się z producentami na temat mojego odejścia, ale kiedy zbliża się ta chwila, łza mi się zaczyna w oku kręcić. Odczuwam pomieszanie ciepła, miłości...

A ty potrafisz płakać? Jako mężczyzna i twardy góral?

Kiedyś nie potrafiłem. A teraz mam tyle lat, co mam, i zdarzyło mi się płakać.

Nie na filmie?

Nie. Są takie momenty, kiedy trzeba płakać. Kiedy ktoś bliski odchodzi. Ojciec, mama... Nie można sobie tego wytłumaczyć w żaden sposób. Nawet wierząc bardzo.

Decyzja o odejściu z "Klanu" była trudna? Długo ją podejmowałeś?

Myślę, że tak. Jak w każdej pracy, nawet jeśli coś się nie układa, mamy różne trudności i nerwy, nie potrafimy się czasem dogadać, ale jednak jest to nasze miejsce.

To dlaczego zdecydowałeś się na to i dlaczego właśnie w tym momencie?

Myśleliśmy o tym z producentami już wcześniej, kiedy mój bohater miał wypadek samochodowy, ale wtedy jednak postanowiłem kontynuować. Teraz pojawiły się nowe perspektywy zawodowe. Zawsze podkreślałem, że jestem po krakowskiej szkole teatralnej, gdzie rozbudzono moją miłość do teatru. Ale moja pani profesor Ewa Lasek, wielka krakowska aktorka teatralna, prorokowała, że jak skończę szkołę, to nie będę wychodził z telewizji. I tak się stało. Ale może dlatego, że telewizji poświęcałem więcej czasu. Teraz będę więcej czasu poświęcał teatrowi. Od pierwszego stycznia jestem etatowym pracownikiem Teatru Polskiego w Warszawie, gdzie zaczynałem 27 lat temu. Potem był Teatr Jaracza w Łodzi, potem Teatr Stary i Teatr Stu w Krakowie, Komedia w Warszawie. Jestem bez przerwy związany z różnymi teatrami. Ale zawsze chciałem być w Warszawie. I grać w teatrze. To jest mój żywioł, tam się lepiej czuję.

Twoja żona poparła tę decyzję?

Moja żona jest bardzo mądrą kobietą. Zawsze mnie wspierała. To ona otworzyła mi oczy na literaturę, filozofię, poezję. To dzięki Mai rozwinąłem się w tym kierunku. I ona nigdy nie powie mi: rób tak, a nie inaczej. Choć potrafi mnie skrytykować za złą decyzję. Ale ja i tak zrobię jak zechcę: "... chłopcy waksmundzianie, co po wos zostanie, pod cholami bucki, po górach śpiewanie..."

"Coraz trudniej mi wracać do Waksmunda"

Waksmund... Co to za miejsce? Wracasz tam jeszcze czasami? Masz po co?

"...Waksmund nas, pikno to dziedzina, nie chodziłbyk po niej, kieby nie dziewcyna ." A, że dziewczynę znalazłem w Poznaniu...

Nieźle, jedno z Krakowa, drugie z Poznania.

Tak, centusie straszne... Trudno mi o tym Waksmundzie mówić teraz, bo pierwsza odeszła moja mama, a niedawno tata i coraz trudniej mi tam wracać. Mam, co prawda, dwie siostry i brata, ale wcześnie opuściłem dom, miałem 19 lat i z moim rodzeństwem nie jestem tak bardzo związany, jak byłem z mamą i z tatą. Ich nieobecność bardzo mi utrudnia powrót do Waksmunda. Ale kiedy zasypiam, mam w oczach obrazek na wielką górę, od strony kościoła, patrzę na te "wiersycki" w stronę Gorc. Z tym zasypiam.

Czytam, że:"Waksmund wsławił się już kilkadziesiąt lat po założeniu, wysyłając na wojnę pod Grunwaldem pięciu uzbrojonych mężczyzn, za co wieś - w ramach uznania króla Władysława Jagiełły - dostała polanę wraz z lasem na terenie Tatr".

To, że waksmundzcy chłopi byli tak bitni, spowodowało, że mamy w Gorcach największą połać tego lasu. Ale Waksmund coś ma w sobie. Była tam mocna partyzantka AK. To tam działał Józef Kuraś "Ogień" - do tej pory postać bardzo kontrowersyjna. Ja zawsze opowiadam taką historię: Kuraś zakochał się w biednej pannie, sam był z bogatych chłopów, jego rodzice bali się doprowadzić do mezaliansu, dlatego wysłali go do wojska. Był w okolicach Katynia, wyrwał się z rąk Sowietów, wrócił do Waksmunda, założył partyzantkę, a jego dziewczyna wyszła za mąż za kogo innego. Ten jej mąż został niemieckim konfidentem. I Kuraś wykonał na nim wyrok. Połowa Waksunda uważa, że Kuraś się zemścił na dziewczynie, a połowa, że wykonał słuszny wyrok na konfidencie. I jak tu teraz rozstrzygnąć tę historię? Nie da się.

"Po ojcu mam łatwość odrzucania wielkich pieniędzy"

A jaka była wojenna historia twojej rodziny?

Mój dziadek od strony mamy w najgorszych czasach wojny był sołtysem. Musiał chodzić po cienkiej linii. W Waksmundzie były dwie pacyfikacje. Ludzie leżeli przed kościołem z wykopanymi grobami, a konfidenci chodzili i pokazywali, kto jest partyzantem. Niemcy wielu rozstrzelali, podpalili parę gospodarstw. Moja ciocia, której mąż był jednym z zastępców "Ognia", była torturowana, straciła dziecko... Przesiąknąłem tymi historiami. Opowiadał mi o nich mój dziadek, który wypasał owce. Jako mały chłopiec, z moim kuzynem leżeliśmy na pryczy w jego szałasie, palił się otwarty ogień, dwa razy nam się trampki spaliły, potem boso wracaliśmy do Waksmunda... To wtedy słuchaliśmy opowieści o partyzantce. O Gorcach i ich historii słyszałem też sporo od wujka. Kiedyś profesor Tischner zachęcał mnie, żebym to wszystko spisał. Ale tylu twórców się przymierzało do tego i nigdy nie wychodzi. Ostatnio byłem na wspaniałym filmie Agnieszki Holland "W ciemności". Takich filmów powinno powstawać więcej. Komuś chyba nie zależy, żeby powstawały filmy zadające pytania, nie odpowiedzi.

Kim był twój ojciec?

Mój ojciec był rzemieślnikiem i rolnikiem. I też mnie to czasem denerwowało, że mógł zarobić większe pieniądze jako kuśnierz, a on zamykał swój zakład i pracował jako rolnik, bo to uwielbiał. Może ja gdzieś po nim mam łatwość odrzucania tych wielkich pieniędzy. Ale tak to jest. Nawet nie potrafię rozmawiać o pieniądzach. Teraz nie mam agenta i kiedy sam prowadzę negocjacje, zawsze się tłumaczę, że odzywa się moje serce krakowskie. Wtedy wszyscy myślą: "centuś" i patrzą na mnie pobłażliwie.

Znowu cytat: "Najstarszymi rodami w Waksmundzie były rodziny Waksmundzkich, Żegotków, Cyrwusów, Szpilków, Cesaczy oraz Kurasiów których przybycie do wsi datuje się na rok 1380". Widzę, że nie jest ci obce życie w... klanie.

Nie, nawet ostatnio pewien pan redaktor w księgach królewskich znalazł, że mój przodek walczył pod Grunwaldem, za co dostał w Gorcach połać lasu, Cyrwusówkę. W Waksmundzie jest połowę Waksmundzkich i połowę Cyrwusów. Ostatnio w Biblii wyczytałem, że wśród plemion izraelickich mało było imion, więc się mówiło: Józef, syn kogoś... I tak też jest na Podhalu. Funkcjonują przydomki. Mój ojciec był Franciszek Cyrwus, mówiło się do niego zdrobniale Lanuś. Franuś Lanuś. I ja byłem Pietrek od Lanusia.

Twój ojciec nie chciał, żebyś przejął po nim schedę?

Może chciał. Ale nigdy mi tego wprost nie powiedział. I też nie powiedział mi nigdy, że mnie podziwia, że poszedłem za te górki i robię coś innego. Ale wiem, że się cieszył, kolegom o mnie opowiadał . To jest nasza góralska natura, rzadko potrafimy kogoś pochwalić. Ja dopiero teraz się tego uczę.

Na swoich dzieciach?

Tak. Tak jak mój ojciec szanował moje decyzje, choć czasem może było mu przykro, tak ja staram się nie radzić dzieciom i szanować ich decyzje.

"Gdyby nie aktorstwo, zostałbym sportowcem"

Duże masz dzieci?

Bardzo duże. Jak to mówią: to już cholery, nie dzieci. Mają 28, 26 i 22 lata.

Któreś z nich poszło w twoje ślady?

Córka, Anna Maria, która jest w tej chwili na trzecim roku w szkole teatralnej w Krakowie. Bardzo się z tego cieszę, byłem ostatnio na dwóch przedstawieniach i zauważyłem, że zrobiła duże postępy. Z kolei mój syn Mateusz jest w Santa Monica w studiu filmowym. Pracuje jako animator.

Rysuje?

Tak, wykonuje usługi dla wielkich produkcji filmowych. Pracował przy trzech filmach, które są nominowane do Oscara, z Martinem Scorsese. Jestem z niego bardzo dumny. Z nimi obojgiem jeżdżę na rolkach. Mamy wtedy czas, żeby pogadać.

Zaskoczyłeś mnie tymi rolkami.

Gdybym nie był aktorem, zostałbym chyba sportowcem. W pewnym momencie przeważyła szkoła muzyczna.

Drugiego stopnia?

Pierwszego stopnia. W Nowym Targu. Do liceum nie zdawałem sobie sprawy, że będę aktorem.

Na czym grałeś w szkole muzycznej?

Na akordeonie, którego nie lubiłem. Nie cierpiałem grać. Wtedy właśnie chciałem być biegaczem. Trwała we mnie walka. Później już, w szkole teatralnej, cieszyłem się, że chodziłem do szkoły muzycznej, bo rytmika była dla mnie łatwiejsza, miałem przygotowanie.

Masz bardzo ładny głos. Śpiewasz?

Próbuję. Ale w szkole teatralnej brzydziliśmy się śpiewaniem. To były czasy, kiedy karierę można było sobie załatwić przez Festiwal Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Tak robili nasi koledzy z Łodzi czy Warszawy. My mówiliśmy: "W życiu! Nie będziemy sprzedajnymi aktorami, będziemy dramatycznie kontestować!"

A teraz próbujesz?

Zrobiłem "Ławeczkę Gelmana", gdzie śpiewam Wysockiego: "Proszę uśmiech do kamery, zaczynamy trzy i cztery, zdrowym ciałom obca metafizyka..." Utwór nosi tytuł "Gimnastyka".

Jakie dzisiaj uprawiasz sporty, oprócz biegania i rolek?

Teraz moim koronnym sportem jest tenis. Zacząłem grać kiedy dostałem rolę w "Klanie".

Czyli już 15 lat? Ktoś cię namówił?

14 lat. Pierwszy rok w "Klanie" spędzałem w różnych warszawskich hotelach, troszkę się nudziłem, troszkę bisurmaniłem...

To znaczy?

Chodziłem na różne bankiety, przyjęcia. W końcu stwierdziłem, że chyba przepadnę w tym hotelu i wtedy mój kolega - brat serialowy, Tomasz Stockinger - mnie namówił na grę w tenisa. Teraz mamy swój tenisowy świat. Jeździmy, jak w wielkim szlemie, od turnieju do turnieju. Zaczynamy już w maju.

Kto jest w tej grupie?

Pan Jan Englert, Marcin Daniec, Tomasz Stockinger, Karol Strasburger, Piotr Gąsowski, Robert Rozmus. To jest niesamowite, że znamy się od lat i sami sobie zadajemy pytanie, jak to jest, że ciągle lubimy się spotykać. Przecież każdy z nas jest osobną księgą, każdy skoncentrowany na sobie.

Piotr Cyrwus był gościem Marty Grzywacz w programie RMF Extra 29 stycznia.