W Stanach Zjednoczonych długo nie było wczoraj żadnych reakcji polityków. Prezydent tylko dwukrotnie wygłosił krótkie przemówienia jeszcze na Florydzie, gdzie przebywał dokładnie w chwili zamachu, a potem w Luizjanie dokąd najpierw poleciał jego Air Force One. Potem pojawiły się dopiero oficjalne oświadczenia członków rządu, bardzo ostrożne, konkretne, dotyczące tego co się dzieje, ale pozostawiające wszelkie konkretne stwierdzenia do samego wieczornego przemówienia George'a Busha.

Tymczasem pod Kongresem zebrali się przywódcy Demokratów i Republikanów w Senacie i Izbie Reprezentantów. Poinformowali, że dziś zbierze się Kongres, wyda odpowiednie oświadczenia i zgodnie poprze wszelkie działania prezydenta. Te wyjątkowo ostre w ostatnim roku podziały polityczne przestały w obliczu tragedii mieć tutaj znaczenie. Są teraz sprawy ważniejsze. Oficjalne komentarze są bardzo ostrożne. Nieco odważniej wypowiadają się politycy, którzy odeszli już ze sceny politycznej. Bardzo ostro natychmiastowego ataku na obiekty Talibów w Afganistanie domagał się były sekretarz stanu. Madeleine Albright mówiła wczoraj w wywiadzie, że Stany Zjednoczone militarnie są w stanie sobie poradzić z każdym przeciwnikiem, ale być może politycznie będą potrzebowały poparcia Europejczyków. Nie zgodził się z tym w kolejnym wywiadzie były wysłannik na Bliski Wschód Richard Holbrooke, który stwierdził, że jeśli jakakolwiek akcja przeciwko światowemu terroryzmowi tak naprawdę ma się udać Stany Zjednoczone nie mogą jej w tej chwili przeprowadzić same. Potrzebują nie tylko poparcia Europy, ale być może także poparcia Rosji. Być może Chin, a nawet umiarkowanych członków społeczności arabskiej. Jeden najważniejszy wniosek - w obliczu tej tragedii społeczeństwo, politycy jednoczą się. Podziały przestały mieć znaczenie.

08:55