Sąd apelacyjny w Kijowie po raz kolejny przełożył rozprawę odwoławczą Julii Tymoszenko, skazanej na siedem lat więzienia za rzekome nadużycia przy zawieraniu kontraktów gazowych z Rosją. Ponownie polecił też, by była premier Ukrainy zjawiła się na rozprawie osobiście. W środę Tymoszenko nie pojawiła się w sądzie, bo przez problemy z kręgosłupem od kilku tygodni nie wstaje z łóżka.

Jej współpracownicy twierdzą, że zły stan zdrowia byłej premier jest związany z warunkami panującymi w areszcie, w którym przebywa ona od początku sierpnia.

Sąd w Kijowie nie zgodził się w środę na uwolnienie Tymoszenko z aresztu ani na powtórzenie dochodzenia sądowego w sprawie nadużyć, za które otrzymała wyrok. Ogłosił natomiast przerwę w procesie, która ma potrwać do 20 grudnia.

Niepewny los umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią

Dzień wcześniej w Kijowie oczekiwany jest szczyt Ukraina - Unia Europejska, na którym miała być parafowana umowa stowarzyszeniowa. Bruksela los umowy uzależniała jednak między innymi od rozwiązania sprawy Tymoszenko, bo - zdaniem unijnych instytucji - stała się ona ofiarą wybiórczego stosowania prawa na Ukrainie.

W środę ukraiński MSZ nie wykluczył, że szczyt nie zakończy się parafowaniem, lecz wyłącznie ogłoszeniem końca negocjacji w sprawie umowy. Tymczasem jeszcze w ubiegłym tygodniu prezydent Wiktor Janukowycz wyrażał nadzieję, że do parafowania umowy dojdzie do końca tego roku.

Tymoszenko od początku przekonywała, że proces jest polityczny

Jeszcze przed zakończonym w październiku procesem Tymoszenko przekonywała, że śledztwo przeciwko niej inspiruje Janukowycz - jej rywal w wyborach prezydenckich na początku 2010 roku, który dąży, jak twierdziła, do wyrugowania jej z polityki.

Natomiast już po skazaniu na siedem lat więzienia Tymoszenko apelowała do Unii Europejskiej, by bez względu na jej sprawę Bruksela parafowała umowę stowarzyszeniową z Ukrainą.