W całej Ameryce przeciwnicy wojny spotykali się wczoraj późnym wieczorem, by zapalić świece i po raz kolejny zaprotestować przeciw okupacji Iraku. W Waszyngtonie policja aresztowała kilkanaście osób, w tym matkę jednego z zabitych żołnierzy.

„Bush skłamał; dwa tysiące zginęło” – to tylko jedno z haseł wznoszonych przed Białym Domem. Skandowali je ludzie nie tylko przez ponad dwa lata regularnie protestujący przeciwko wojnie w Iraku.

Dwutysięczna ofiara przemówiła do wyobraźni Amerykanów przyzwyczajonych już do informacji o kolejnych zabitych żołnierzach. Tym razem pojawili się też tacy, którzy mówili: Ta wojna nie jest tylko zła; jest tak zła, że sprzeciwienie się jej w pokojowy sposób to moralny obowiązek. Nie mogłem po prostu znaleźć wytłumaczenia, żeby zostać dziś w domu - powiedział korespondentowi RMF Jim, biorący udział w pikiecie.

Podobnie myślało tysiące ludzi protestujących całym kraju i zwierających szyki przed planowanym na 2 listopada, kolejnym wielkim antywojennym marszem w Waszyngtonie.

Dzisiaj w Iraku zginęło kolejnych dwóch amerykańskich żołnierzy, gdy ich samochód wjechał na minę.