Minister sprawiedliwości Holandii oświadczył w niedzielę, że prowodyrami zamieszek w Rotterdamie byli głównie piłkarscy kibole. "Te środowiska mają powiązania z grupami przestępczości zorganizowanej" - powiedział Ferd Grapperhaus.

W piątek wieczorem demonstracja w centrum Rotterdamu przerodziła się w gwałtowne zamieszki, podczas których policja otworzyła ogień. Rannych zostało siedem osób, wśród nich policjanci, dziennikarz i demonstranci, ponad 50 aresztowano.

To była orgia przemocy - mówił burmistrz miasta Ahmed Aboutaleb.

Wandale stawiali barykady, podpalali pojazdy, atakowali funkcjonariuszy - wyliczał Aboutaleb dodając, że nie jest zdziwiony, że "policja została zmuszona do samoobrony". 

Ostatni raz policja użyła broni podczas zamieszek w miejscowości Hoek van Holland w 2009 roku - powiedział w rozgłośni NOS Radio 1 Jaap Timmer, naukowiec zawodowo zajmujący się policją. Funkcjonariusze zastrzelili wówczas agresywnego mężczyznę, który z grupą chuliganów zaatakował policjantów w cywilu. 

Już w piątek lokalny portal Rijnmond informował, że wśród najbardziej agresywnych uczestników dominowali kibice lokalnego klubu piłkarskiego Feyenoord. Teraz minister Grapperhaus jednoznacznie wskazuje na pseudokibiców jako winnych wybuchu zamieszek.

Policja ma jasne rozpoznanie sytuacji - oznajmił szef resortu sprawiedliwości, cytowany przez portal NOS. Jego zdaniem winnych należy szukać wśród piłkarskich chuliganów, którzy mają "powiązania z grupami przestępczości zorganizowanej".

Zdaniem Grapperhausa trzeba dokonać rozróżnienia między zbuntowanymi młodymi ludźmi, a "chuliganami, stosującymi skrajną przemoc wymierzoną w policję i strażaków".

Jego zdaniem piątkowa demonstracja przeciwników rządowej polityki w walce z koronawirusem została po prostu wykorzystana przez kiboli do wszczęcia awantury.