Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan powiedział w czwartek, że winę za ostatnie zamachy, w których zginęło co najmniej sześć osób, ponoszą zwolennicy islamskiego kaznodziei Fethullaha Gulena; o ataki oskarżani są również bojownicy Partii Pracujących Kurdystanu.

Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan powiedział w czwartek, że winę za ostatnie zamachy, w których zginęło co najmniej sześć osób, ponoszą zwolennicy islamskiego kaznodziei Fethullaha Gulena; o ataki oskarżani są również bojownicy Partii Pracujących Kurdystanu.
Recep Tayyip Erdogan /ANATOLY MALTSEV /PAP/EPA

Erdogan powiedział w wystąpieniu telewizyjnym, że Turcja stawia czoło "połączonym atakom terrorystycznym różnych ugrupowań, które działają wspólnie".

Dodał też, że to "organizacja terrorystyczna Gulena" stoi za ostatnimi zamachami zorganizowanymi przez Partię Pracujących Kurdystanu (PKK), gdyż "dzieli się (z PKK) informacjami i danymi wywiadu". Podkreślił, że nie "ma w istocie różnicy" między PKK a "terrorystyczną organizacją gulenistów".

Zdaniem władz Turcji to Gulen, który od lat przebywa na dobrowolnym wygnaniu w USA, stoi za nieudaną próbą przewrotu z 15 lipca. Jest to dawny sojusznik, a obecnie wróg Erdogana, który oskarża go o tworzenie równoległych struktur w państwie.

Od próby wojskowego zamachu w Turcji prowadzone są na wielką skalę czystki wymierzone w osoby podejrzewane o przynależność do ruchu Gulena.

Ale jak komentuje Reuters, Gulen, który jest islamskim teologiem i kaznodzieją, ma niewiele wspólnego ze świecką i lewicową partią kurdyjską domagającą się większej autonomii dla Kurdów w Turcji.

Prezydent powiedział też, że USA jako strategiczny partner Turcji powinny "ułatwić postępowanie w sprawie ekstradycji Gulena, a nie utrudniać".

Osobiście poprosiłem (prezydenta Baracka) Obamę rok temu o ekstradycję Gulena. Poprosiłem go ponownie po ostatnich wydarzeniach (...). Strategiczny partner nie powinien utrudniać pracy swemu partnerowi - dodał Erdogan.

W środę i czwartek zginęło co najmniej sześć osób, a blisko 260 zostało rannych w trzech zamachach bombowych na komisariaty policji na wschodzie i południowym wschodzie Turcji.

Agencja Associated Press przypomina, że w zeszłym tygodniu dowódca oddziałów PKK Cemil Bayik groził nasileniem ataków na cele policyjne w Turcji.

Po załamaniu się rozejmu z rebeliantami z PKK w lipcu 2015 roku w zamachach i walkach na południowym wschodzie Turcji zginęło około 400 żołnierzy i policjantów oraz kilka tysięcy bojowników kurdyjskich. Według opozycji śmierć poniosło też od 500 do 1000 cywilów.

PKK domaga się większej autonomii dla Kurdów w Turcji. Od 1984 roku konflikt kurdyjsko-turecki kosztował życie ponad 40 tys. osób, głównie rebeliantów. Unia Europejska i Stany Zjednoczone uznały PKK za organizację terrorystyczną.

(az)