Rosja rozważa zmiany w budżecie w związku ze spadkami cen ropy naftowej na światowych rynkach. Kreml spodziewa się, że ceny pozostaną niższe przez dłuższy czas, co utrudni finansowanie kosztownej wojny w Ukrainie. Tymczasem w Waszyngtonie trwają prace nad kolejnymi sankcjami na Moskwę, które potencjalnie mogą jeszcze bardziej uszczuplić rosyjski budżet.
Według źródeł agencji Bloomberg w Moskwie rozważana jest koncepcja obniżenia tzw. reguły budżetowej. To mechanizm, zgodnie z którym Rosja, konstruując nowy budżet, zakłada określoną cenę ropy. W wypadku najnowszego budżetu założono, że cena ropy będzie wynosić 60 dolarów za baryłkę.
Mechanizm pozwala państwu przekazywać nadwyżki dochodów z energii do Narodowego Funduszu Dobrobytu, w momencie, gdy baryłka ropy kosztuje powyżej 60 dolarów. Rezerwy finansowe pomagają zamortyzować ewentualne straty spowodowane wahaniami cen na rynkach.
Od przyszłego roku rząd może obniżyć próg do 50 dolarów, jeśli ceny ropy nadal będą pozostawać na niskim poziomie. Jak podkreśla Bloomberg, rozmowy na ten temat są na wczesnym etapie, a obawy administracji Kremla budzi fakt, że ewentualna zmiana będzie niosła ze sobą konieczność wprowadzenia znacznych cięć wydatków państwowych.
Ceny ropy naftowej spadły do najniższego poziomu od lat. Ma to związek z wojną handlową Donalda Trumpa i faktem, że OPEC+ pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej i Rosji porzuca swoją długoletnią strategię wspierania cen ropy.
Sprawa cen ropy jest dla Rosji grą o życie i śmierć, bo dochody ze sprzedaży surowca stanowią 30 proc. wpływów do budżetu. Jak podaje Bloomberg, Fundusz Dobrobytu został już poważnie uszczuplony w związku z finansowaniem wojny w Ukrainie. Końca wydatków także nie należy się spodziewać. Minister finansów Rosji Anton Siluanow przyznał w rozmowie z agencją Interfax, że w tym roku Moskwa wykorzysta 447 mld rubli (ok. 5,5 mld dolarów) z funduszu. Całkowite środki z rezerwy spadły z 8,4 bln rubli na początku inwazji na Ukrainę do 3,3 bln rubli obecnie.
A to nie koniec złych wiadomości dla Władimira Putina.
Donald Trump zamierza wyczerpać wszelkie środki dyplomatyczne, by zakończyć wojnę w Ukrainie. Od początku swojej prezydentury postawa amerykańskiego przywódcy wobec Putina wydaje się ewoluować. Z początkowego zachwytu nad polityką Kremla i silnym przywództwem rosyjskim, reakcje Trumpa wobec Putina zaczyna charakteryzować zniecierpliwienie, a czasem nawet złość.
Waszyngton od kilku tygodni informuje, że włączył zegar, który odmierza czas w Moskwie, a gdy wskazówki pokażą północ, nastąpi koniec przeciągania negocjacji, a zacznie się okres bolesnej presji. Nie wiadomo oczywiście, w jakim stopniu te zapowiedzi USA są polityczną grą, a w jakim odzwierciedlają realną ocenę sytuacji przez planistów Trumpa. Według Bloomberga każda decyzja, dotycząca sankcji na Rosję, należy do amerykańskiego prezydenta.
Faktem jednak jest, że polityczny sojusznik Trumpa, senator Lindsey Graham, przekazał w ubiegłym tygodniu, że zebrał poparcie dla ustawy wprowadzającej miażdżące sankcje wtórne. Rosja nie byłaby nimi dotknięta bezpośrednio, ale ucierpiałby każdy kraj, który kupowałby ropę od Moskwy. Restrykcje miałyby obejmować wprowadzenie 500-procentowych ceł na import z państw, które nie zrezygnują z kupowania rosyjskiej ropy, gazu, produktów naftowych i uranu.
Źródła Bloomberga odmawiają odpowiedzi na pytanie, jakie opcje wywierania nacisku na Putina wchodzą jeszcze w grę. Ośrodek analityczny RUSI zwraca uwagę na fakt, że głównymi nabywcami rosyjskiej ropy są Chiny, Indie i Turcja, a nakłonienie tych krajów do działania przeciwko Kremlowi będzie wyzwaniem politycznym praktycznie niemożliwym do osiągnięcia. Brytyjski think-tank zwraca jednak uwagę na inną możliwość, która mogłaby być bardziej akceptowalna - chodzi o przekierowanie części płatności za zakup do funduszu reparacyjnego dla Ukrainy kontrolowanego np. przez Bank Światowy.
Dotychczasowe próby państw G7 do stłamszenia rosyjskich możliwości gospodarczych, napędzanych sprzedażą ropy, spełzły na niczym. Rosja po prostu znalazła nowe rozwiązania, pokazując światu swoją flotę cieni, która nie tylko rozwozi po całym globie surowce, ale stanowi także pływające zagrożenie dla środowiska.
W dłuższej perspektywie decyzja Komisji Europejskiej o odłączeniu się UE od importu energii z Rosji jeszcze bardziej pogarsza i tak napiętą sytuację budżetową Kremla. Plan zakłada, że europejskie firmy rozwiążą wszystkie umowy z rosyjskimi dostawcami gazu do końca 2027 roku i nie będą podpisywać nowych.
Wojna na Ukrainie brutalnie obnażyła ryzyko szantażu, przymusu ekonomicznego i szoków cenowych. Nadszedł czas, aby Europa całkowicie zerwała więzi energetyczne z niepewnym dostawcą - przekazała szefowa KE Ursula von der Leyen, ogłaszając jeden z największych, albo i największy zwrot w handlu surowcami w historii.
Rosja już reaguje, a zapowiedzią konkretniejszych działań są słowa doradcy Putina Jurija Uszakowa, który przyznał, że Moskwa będzie dążyć do zacieśnienia kooperacji z Pekinem w zakresie handlu ropą i gazem. Komentując doniesienia z Brukseli, rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow użył klasycznej rosyjskiej zawoalowanej groźby, stwierdzając, że "Europa strzela sobie w stopę" oraz wyraził nadzieję, że "następne pokolenie europejskich polityków będzie oceniać sytuację bardziej 'trzeźwo'".
Moskwa zareagowała na groźbę Europy nad wyraz szybko.


