W Londynie, choć stracili bramkę, zagrali nieźle, u siebie zdecydowanie lepiej – jednak to nie Villarreal a Arsenal wystąpi w paryskim finale Ligi Mistrzów. Rewanżowy mecz w Hiszpanii zakończył się bezbramkowym remisem, a minutę przed końcem Riquelme nie wykorzystał rzutu karnego. A to premiuje londyńczyków, którzy u siebie wygrali 1:0.

Villarreal, by awansować, musiał strzelić co najmniej dwie bramki. O tym, że nie będzie to łatwe, wiadomo było choćby po statystykach – Kanonierzy nie stracili gola w rozgrywkach LM od września ubiegłego roku. Jednak Hiszpanie mieli poczucie, że choć przegrali, na wyjeździe grali dobrze. Wszystko postawili na Champions League - także walkę w lidze hiszpańskiej.

Juan Roman Riquelme, największa gwiazda hiszpańskiego debiutanta w Champions League, przewidywał przed meczem 9-osobową obronę londyńczyków. - Wiele wskazuje na to, że będzie tak jak zwykle, gdy rozgrywają mecze wyjazdowe. Z przodu zostawiają tylko osamotnionego Thierry’ego Henry - mówił rozgrywający Villarreal.

Wiele się nie pomylił – drużyna z Londynu była zupełnie niewidoczna. Nie próbowała nawet znaleźć sposobu na ciągle atakujących Hiszpanów. Kilka bardzo dobrych sytuacji miał Franco, podczas gdy Arsenal w pierwszej połowie nie oddał ani jednego strzału na bramkę.

Emocje sięgnęły zenitu, gdy w 98. minucie sędzia podyktował rzut karny dla gospodarzy. I w tym kluczowym momencie zawiodła największa gwiazda drużyny – Riquelme nie wykorzystał jedenastki, jego strzał bezbłędnie odczytał Jens Lehmann. A to oznacza, że Arsenal po raz pierwszy w swej historii wystąpi w finale prestiżowych rozgrywek grupowych.

Kanonierzy poznają swego rywala w środę. Na Camp Nou Barcelona podejmie Milan. W pierwszym meczu zwyciężyła Barca 1:0.