Zarzut usiłowania zabójstwa usłyszała 40-letnia mieszkanka Tychów, która w piątek poraniła nożem swojego półtorarocznego synka. Chłopiec ma kilka ran szyi, jest w szpitalu. Jego stan lekarze określają jako ciężki, ale stabilny. 40-latka przyznała się do winy.

O postawieniu kobiecie zarzutów poinformowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach prok. Marta Zawada-Dybek.

"Na podstawie zebranego w sprawie materiału dowodowego prokurator podjął decyzję o przedstawieniu matce małoletniego chłopca zarzutu usiłowania zabójstwa dziecka. Dzisiaj w prokuraturze zarzut został kobiecie przedstawiony" - przekazała rzeczniczka w czasie briefingu przed siedzibą katowickiej prokuratury.

Podczas trwającego kilka godzin przesłuchania 40-latka nie kwestionowała ustalonego przez śledczych przebiegu wydarzeń, ale nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego raniła synka nożem.

"Kobieta składała wyjaśnienia. W zasadzie przyznała się do popełnienia zarzucanego jej czynu usiłowania zabójstwa, natomiast w swoich wyjaśnieniach nie podała racjonalnych powodów wskazujących na motyw, na pobudki swojego zachowania" - relacjonowała prok. Zawada-Dybek.

Jak zaznaczyła, w sprawie potrzebna będzie opinia psychiatryczna.

"Prokurator będzie w tej sprawie powoływał biegłych psychiatrów celem ustalenia przede wszystkim poczytalności podejrzanej, jak również tego, czy ta kobieta cierpi na jakieś choroby psychiczne, zaburzenia" - wyjaśniła.

Prokurator zapowiedziała również skierowanie do sądu wniosku o tymczasowe aresztowanie kobiety. Podstawą jest obawa matactwa i fakt, że 40-latce grozi wysoka kara: nawet dożywocie.

W chwili ranienia dziecka w mieszkaniu przy ul. Honoraty w Tychach byli także - choć w innym pokoju - matka i brat podejrzanej, z którymi 40-latka i jej synek dotąd mieszkali. Oboje zostali przesłuchani w charakterze świadków jeszcze przed przesłuchaniem podejrzanej.

Z ustaleń śledczych nie wynika, by wcześniej dochodziło w tym domu do interwencji policji z powodu zakłóceń spokoju czy porządku.

Dwie duże rany szyi i kilka mniejszych, poważna utrata krwi, półtoragodzinna operacja

Poraniony nożem 1,5-roczny chłopiec trafił w stanie zagrożenia życia do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.

Koordynator tamtejszego Centrum Urazowego dla Dzieci dr Andrzej Bulandra przekazał dziennikarzom, że maluch miał na szyi dwie duże rany i 7-8 mniejszych.

"To były rany szyi z przecięciem mięśni, z przecięciem naczyń oraz z bardzo niewielkim na szczęście uszkodzeniem tchawicy, w związku z czym były to rany bezpośrednio zagrażające życiu tego dziecka. Największym problemem była znacząca utrata krwi. Dziecko po przyjeździe było we wstrząsie, skrwawione, wymagało intensywnej transfuzji krwi na bloku operacyjnym" - relacjonował lekarz.

Dziecko w niespełna 10 minut od wylądowania śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego trafiło na blok operacyjny, gdzie czekał już interdyscyplinarny zespół złożony z chirurgów dziecięcych, kardiochirurga i laryngologa. Operacja trwała półtorej godziny.

W tej chwili chłopiec, przebywający na oddziale intensywnej terapii dzieci, utrzymywany jest w śpiączce farmakologicznej.

"Jego stan jest stabilny, a rokowania lekarze uznają jako dobre" - podsumował dr Andrzej Bulandra.