To nie były przypadkowe strzały do autobusu, a regularne polowanie na uczniów gimnazjum. To najnowsze ustalenia w sprawie strzelaniny w Krakowie. Dwa dni temu kule z broni pneumatycznej wystrzelone przez dwóch nastolatków uszkodziły autobus i raniły 15-latka.

Policja zatrzymała w czwartek drugiego nastolatka, który brał udział we wtorkowej strzelaninie. Po jego przesłuchaniu okazało się, że głównym podejrzanym jest 17-latek zatrzymany już w środę przez funkcjonariuszy. Początkowo próbował umniejszyć swoją rolę w zajściu. Na razie usłyszał zarzuty m.in. postrzelenia, uszkodzenia autobusu oraz pobicia. Sąd rodzinny zdecydował o umieszczeniu go na trzy miesiące w schronisku dla nieletnich. Jak się okazało, kilka razy 17-latek organizował tak zwane "ustawki" poza szkołą. Z kolegami "polował" na uczniów.

Uczniowie szkoły nie chcą mówić o sprawie. Nawet jakby to byli nasi znajomi, koledzy, to nie obchodzi nas to. No stało się, i tyle - usłyszał reporter RMF FM. Drugi z zatrzymanych 17-latków usłyszał sześć zarzutów.

W czasie przesłuchań okazało się, że przyjętą przez policjantów wstępną wersję zdarzeń trzeba fundamentalnie zmienić. Młodzi przestępcy nie oddawali tylko przypadkowych strzałów do przejeżdżającego autobusu. Tak naprawdę urządzili regularne polowanie na uczniów okolicznego gimnazjum.

Celem młodych przestępców była dziewczyna i trzech chłopców, którzy wychodzili ze szkoły. "Snajperzy" ukryli się za krzakami i oddali kilkadziesiąt strzałów z wiatrówki w stronę uczniów. Jeden z pocisków trafił w głowę 15-latka. Przerażeni uczniowie na szczęście zdołali uciec. Napastnicy z nudów ostrzelali chwilę później autobus. Uszkodzili 4 szyby.

Okazuje się że zatrzymani nastolatkowie od wielu miesięcy terroryzowali uczniów gimnazjum. Główny podejrzany do tej pory nie zdradził, gdzie ukrył broń, z której strzelał.

Początkowo sądzono, że w autobus trafiły plastikowe kule. Później okazało się, że był to śrut. Policjanci przeprowadzili doświadczenie, ostrzelali autobusowe szyby plastikowymi kulkami i okazało się, że nie zostawiły one żadnych śladów. Wtedy użyto śrutu. Ten uszkodził szyby w identyczny sposób, jak w autobusie.

MPK wyceniło swoje straty na 2,5 tys. złotych. Koszty pokryją prawdopodobnie rodzice zatrzymanych.