W Tatrach rozpoczął się kurs psów lawinowych. Pięć psów z polskiego TOPR-u i trzy psy ze słowackiej Horskiej Zachrannej Służby muszą przejść specjalny cykl szkoleń, który zakończy się egzaminem. Sześć psów-ratowników zdobywa uprawnienie już po raz kolejny, ponieważ certyfikat trzeba odnawiać raz do roku. Dwa młode psy egzamin będą zdawać pierwszy raz.

Zobacz również:

Ratownicy stawiają przed swoimi czworonożnymi towarzyszami niełatwe zadania. Zaczyna się od poszukiwania człowieka uwięzionego około metr pod śniegiem. Pies musi wbiec na duże pole, które imituje lawinisko i odnaleźć zapach wydobywający się spod śniegu. Następnie zazwyczaj sam dokopuje się do zasypanego i dostaje od niego zabawkę, bowiem dla czworonogów szkolenie lawinowe to właściwie ciągła zabawa - polegająca na chowaniu i odnajdywaniu ulubionego gryzaka.

Odnalezienie człowieka zakopanego metr pod śniegiem to jednak - zdaniem ratowników - zbyt łatwa próba. Dlatego przez swoimi pupilami stawiają jeszcze trudniejsze zadania - za pomocą ratraka zasypują pozorantów znacznie głębiej, w specjalnej rurze. W ten sposób na śniegu nie pozostają żadne zapachy, które mogą ułatwić psu zadanie. Dlatego zwierzę musi poczekać, aż zapach człowieka przeniknie przez warstwę zbitego śniegu. Takie ćwiczenia znacznie lepiej oddają sytuację na prawdziwym lawinisku, gdzie na powierzchni śniegu zazwyczaj nie ma żadnych zapachów.

Kolejnym ćwiczeniem, jakie przechodzą psy, jest desant ze śmigłowca. Czworonogi muszą poradzić sobie ze stresem, jaki wywołuje potężna i bardzo głośna maszyna. Większość z nich z ekscytacją czeka jednak na kolejne zadania i nie może się doczekać wyjścia na dyżur. Lucky - pies Jerzego Maciaty, kiedy widzi, że jego pan ubiera się w kurtkę ratownika, natychmiast szczeka i jest gotowy do wyjścia. Jak kiedyś nie zabrałem go do pracy, to się na mnie obraził. Po powrocie z pracy nawet nie wyszedł z budy, żeby się ze mną przywitać - opowiada ratownik.

Po zakończeniu szkolenia wszystkie psy muszą zdać egzamin, polegający na wskazaniu w czasie 20 minut miejsca, gdzie znajduje się zasypany człowiek. Każdy pies musi to zrobić bez pomocy swojego przewodnika, który tylko z daleka może wskazać mu rejon, w którym ma szukać. Zazwyczaj nie zajmuje im to więcej niż dwie, trzy minuty - mówi Jerzy Maciata. Kilkunastu ratownikom z sondami zajęłoby to z pewnością dziesięć razy więcej czasu - dodaje. Dlatego mimo coraz nowszych urządzeń - detektorów i sond - psy są ciągle niezastąpione w poszukiwaniu zasypanych przez lawiny.