Dziennikarz jest groźny dla potencjalnego sprawcy zabójstwa, posiadając tą wiedzą, której jeszcze nie opublikował. Tylko taki sens widzę w tym, żeby zamknąć mu usta - powiedział przed sądem przyjaciel Jarosława Ziętary, Piotr Talaga.

Dziennikarz jest groźny dla potencjalnego sprawcy zabójstwa, posiadając tą wiedzą, której jeszcze nie opublikował. Tylko taki sens widzę w tym, żeby zamknąć mu usta - powiedział przed sądem przyjaciel Jarosława Ziętary, Piotr Talaga.
Aleksander Gawronik /Jakub Kaczmarczyk /PAP

Jarosław Ziętara był dziennikarzem śledczym "Gazety Poznańskiej". Ostatni raz widziany był 1 września 1992 roku. Miał iść wówczas do pracy, ale do redakcji nigdy nie dotarł. O podżeganie do zabójstwa Ziętary oskarżony jest Aleksander Gawronik.

Proces przeciwko Gawronikowi rozpoczął się w styczniu. Były senator oskarżony jest o to, że w czerwcu 1992 roku nakłaniał ustalone osoby do porwania, pozbawienia wolności, a następnie zabójstwa dziennikarza. Działania oskarżonego, zdaniem prokuratury, miały związek z planowanymi publikacjami dotyczącymi poznańskiej tzw. szarej strefy gospodarczej. Jak twierdzi prokuratura, Ziętara miał interesować się m.in. możliwością prowadzenia nielegalnego handlu alkoholem i papierosami przez firmy Gawronika.

Byłemu senatorowi grozi wieloletnie więzienia albo dożywocie. Ciała Ziętary do tej pory nie odnaleziono. Aleksander Gawronik wyraził zgodę na podawanie jego pełnego nazwiska.

Przyjaciel Ziętary: Zignrowano wątek próby werbunku dziennikarza przez służby specjalne

W czwartek przed sądem zeznania składał przyjaciel Ziętary, Piotr Talaga. W 2015 roku wraz z Krzysztofem M. Kaźmierczakiem, Talaga wydał książkę "Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa". W publikacji przedstawiono m.in. kulisy śledztwa.

Z Jarkiem poznaliśmy się w trakcie studiów, utrzymywaliśmy dość bliskie kontakty towarzyskie. Kiedy zaginął, starałem się ustalić jego losy. (...) W krótkim czasie ustaliliśmy, mieliśmy przeświadczenie, że to nie zaginięcie, tylko, że Jarek został zamordowany - powiedział Talaga.

Nie miał powodów, żeby popełnić samobójstwo. Nie miał też żadnych powodów, aby znikać, aby zmieniać swoje życie, jak mówiła jedna z wersji dosyć namiętnie powtarzanej przez organy ścigania. (...) Każdy dzień przybliżał nas do tego, że samobójstwa nie mógł popełnić, bo musiał by jeszcze ukryć swoje ciało. (...) Gdyby chciał zmienić swoje życie, z pewnością nie zrobiłby tego tak, aby wszyscy go szukali - podkreślił.

Talaga dodał, że z Ziętarą spotykał się i rozmawiał bardzo często, ale dziennikarz nie mówił mu wszystkim. Pracowaliśmy już w innych redakcjach i rozmawialiśmy o bieżących sprawach, np. o konferencji prasowej, na którą mieliśmy wspólnie pójść. Raczej nie mówił o planach. Dla mnie dużym zaskoczeniem było to, czego o Jarku dowiedziałem się już po 1 września. Nie wspominał mi np. o tym, że miał propozycję pracy w UOP-ie - powiedział.

Talaga podkreślił także, że w notatkach Ziętary, w których posiadanie weszła grupa poszukiwawcza, złożona z osób chcących odnaleźć dziennikarza, znalazło się wiele materiałów dotyczących spraw i śledztw dziennikarskich.

Dziennikarz jest groźny dla potencjalnego sprawcy zabójstwa tą wiedzą, której jeszcze nie opublikował. Tylko taki sens widzę w tym, żeby zamknąć mu usta - podkreślił.

Jak mówił, w notatkach Ziętary były m.in. zapiski na temat agencji celnej, czy wątek dotyczący służb specjalnych, w tym numery telefonów. To raczej niestandardowe kontakty dla osoby, która nie miała mieć żadnego kontaktu z UOP - powiedział Talaga.

Dodał, że wątek próby zatrudnienia Ziętary w służbach specjalnych był ignorowany w pierwszym etapie śledztwa. Sama okoliczność tego, że zaprzeczono, że Jarek miał jakieś kontakty z UOP-em budziła wątpliwości czy śledztwo zmierza w dobrą stronę - uznał. Według Talagi próbę werbunku Ziętary potwierdzali później m.in. dziewczyna dziennikarza i jego ojciec.

Talaga zaznaczył także, że nieformalna grupa poszukiwawcza, złożona m.in. z dziennikarzy, która zawiązała się po zniknięciu Ziętary nie badała wątków jego zainteresowań Elektromisem.

Świadkowie bronią Gawronika

W czwartek w poznańskim sądzie zeznawali także pierwsi świadkowi powołani przez obronę Gawronika. Współpracownicy byłego senatora z lat 90. podkreślali, że firmy oskarżonego prowadzone były prawidłowo, a Gawronik nie zajmował się żadną nielegalną działalnością.

Żaden ze świadków nie wiedział także nic o związkach Gawronika z tygodnikiem "Poznaniak", co według śledczych, jest jednym z dowodów na "wspólne interesy" założyciela spółki Elektromis Mariusza Świtalskiego z Gawronikiem.

Świadkowie nie potwierdzili także, że w tamtych latach Gawronik jeździł rządową Lancią. Według prokuratury takim samochodem, w towarzystwie mężczyzn rosyjskiego pochodzenia, Gawronik miał się zjawić pod siedzibą Elektromisu, gdzie miał podżegać do zabójstwa dziennikarza.

Słyszałem nazwisko Świtalski, ale czy oskarżony współpracował z nim nie mogę powiedzieć, nie wiem - powiedział Władysław J., który w firmie Gawronika zajmował się księgowością. Wiem o współpracy naszej firmy z innymi firmami, z faktur, jakie otrzymywaliśmy. (...) Absolutnie pan Gawronik nie miał nic wspólnego ze sprowadzeniem alkoholu. Był wielkim wrogiem palenia papierosów i picia alkoholu, i byłbym zdziwiony gdyby się tym zajmował - podkreślił.

Nic nie wiem na temat tego, aby Gawronik pożyczał jakieś pieniądze od Mariusza Świtalskiego. Nie wiem też nic na temat tego aby pan Gawronik jeździł na spotkania ze Świtalskim do Elektromisu
- dodał. Zaznaczył także, że w firmie Gawronika nie były zatrudnione żadne osoby pochodzenia rosyjskiego. Nie widziałem też aby jeździł z rosyjskimi ochroniarzami - powiedział świadek.

"Gawronik nie mógł pozwolić sobie na szemrane interesy"

Z kolei według Stanisława P. wykluczone jest, aby Gawronik prowadził nielegalne interesy. Na przełomie lat 80. i 90. Stanisław P. był szefem zespołu kantorów na Pomorzu Zachodnim, później członkiem zarządu i dyrektorem generalnym firmy Gawronika Biuro Handlowo-Prawne AG.

To jest wykluczone, bo Gawronik jako importer ropy naftowej był zdecydowanie na wyższej półce niż ci, którzy handlowali alkoholem. Nie mógł sobie pozwolić na szemrane interesy, bo zerwano by z nim współpracę. Utraciłby wiarygodność
- powiedział. Gawronik byłby idiotą, gdyby w tamtych czasach zajmował się alkoholem - dodał.

Jak powiedział, przed współpracą Gawronika z firmą Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego o nazwie Art-B, b. senator miał bardzo dobrą sytuację finansową. Dodał także, że nic mu nie wiadomo o tym, by Ziętara, jako dziennikarz interesował się Gawronikiem.

Janusz W., który był m.in. szefem ochrony osobistej Gawronika, powiedział, że w latach 1991-1992 ani on, ani nikt z ochroniarzy nie zawozili go do siedziby Elektromisu, a jak podkreślił - w tamtym czasie "ochrona Gawronika była całodobowa". "Ochrona spędzała dużo czasu z Gawronikiem. Częściej się widziałem z nim, niż ze swoją rodziną" - zaznaczył Janusz W.

"Nie można się tłumaczyć z plotek na swój temat"

W środę w swoim oświadczeniu przed sądem Gawronik stwierdził, że "nie można się tłumaczyć z plotek na swój temat". Podkreślił, że cały akt oskarżenia jest pozbawiony faktów, a teza prokuratury, że miał uczestniczyć w poznańskiej "szarej strefie" jest absurdalna.

W majowych rozprawach w poznańskim sądzie nie uczestniczy prok. Piotr Kosmaty, autor aktu oskarżenia, który od początku procesu b. senatora reprezentował krakowską prokuraturę. W kwietniu obrońca Gawronika złożyła do sądu wniosek o przesłuchanie Kosmatego w charakterze świadka zarzucając mu m.in. nieformalne kontakty ze świadkami oraz nieprzekazywanie sądowi wszystkich dowodów w sprawie.

Proces Aleksandra Gawronika rozpoczął się w styczniu. Dotychczas przed poznańskim sądem zeznawali m.in. założyciel spółki Elektromis, biznesmen Mariusz Świtalski oraz osoby związane z Elektromisem, w tym gangster Maciej B. ps. "Baryła", który według prokuratury był naocznym świadkiem podżegania do zabójstwa dziennikarza. W kwietniu zeznania złożył także redakcyjny kolega Jarosława Ziętary, od lat starający się o wyjaśnienie jego śmierci - poznański dziennikarz Krzysztof M. Kaźmierczak.

(az)