Wieczorem podpisane zostało porozumienie rządu z górnikami w sprawie wypłat nagród z zysku kopalń. W sumie rząd przeznaczy na to około 130 milionów złotych.

Prezydent Lech Kaczyński po podpisaniu porozumienia mówił, że wystąpił w tym sporze w roli arbitra zastępując premiera w gaszeniu górniczych protestów. Czyżby premier był zbędny? Posłuchaj relacji reportera RMF Przemysława Marca:

Swoje podpisy pod zaproponowaną przez rząd propozycją podziału pieniędzy z zysków kopalń złożyły wszystkie związki zawodowe górników oraz wiceminister gospodarki. Związkowcy zapowiedzieli, że w związku z tym nie dojdzie do planowanej na dzisiaj manifestacji w stolicy.

Nerwowość, ultimatum i narada z prezydentem

W czasie negocjacji już wcześniej było gorąco. Jak dowiedziało się RMF, górnicy ze Związku Zawodowego „Sierpień '80” stawiali rządowi ultimatum: albo przyjęcie postulatów, albo manifestacja w Warszawie.

To odważne wystąpienie sprowokowało głosy o rozłamie wśród górników. O tym, że negocjacje utknęły, mówił także wiceminister gospodarki Paweł Poncyliusz. Wydawało mi się po poniedziałowych rozmowach, że uzgodniliśmy podstawowe rzeczy, a możemy się różnić tylko w detalach. Okazuje się, że część strony związkowej podnosi od nowa te same argumenty - tłumaczył.

Jak dowiedział się reporter RMF, wiceminister resortu gospodarki poprosił górników o czas. Sam pojechał do Pałacu Prezydenckiego, by tam z Lechem Kaczyńskim radzić o możliwościach rozwiązania kryzysu. Rozmowy trwały prawie 2 godziny. Paweł Poncyliusz, wychodząc od Lecha Kaczyńskiego, nie chciał jednak zdradzić, co ustalono. Sam wrócił do stołu rozmów.

Związkowcy od początku nie byli zadowoleni z tego, że w rozmowach stronę rządową ma reprezentować Paweł Poncyliusz. Wiceminister podtrzymał rządowe propozycje i wyszedł. Górnicy ogłosili przerwę. Na korytarzu słychać było głosy dezaprobaty wobec wiceszefa resortu gospodarki. Skąd się wziął taki minister niedorozwinięty? - pytał jeden ze zdenerwowanych górników. Związkowcy zarzucają Poncyliuszowi, że buntuje społeczeństwo przeciw nim.

Górnicy chcieli wypłaty w sumie 180 mln złotych z górniczych zysków. Był to powrót do pierwotnych żądań – wyższych o około 60 mln złotych od tego, co proponuje rząd.

Rozmowy określano jako negocjacje ostatniej szansy; od nich zależało, czy tysiące górników wyszłyby na ulice Warszawie. W wypadku fiaska, do stolicy mogłoby przyjechać około 20 tys. górników. Wbrew pozorom jednak, górnicy nie palą się do najazdu na stolicę. Pojawiały się nawet pomysły przełożenia manifestacji – także w przypadku niepowodzenia rozmów.

Poszło o udział w zyskach

Górnicy nie powinni dostać tych pieniędzy – uważa profesor Andrzej Barczak z katowickiej Akademii Ekonomicznej. Argumentuje, że w układach zbiorowych nie ma zapisu, że pracownicy firm państwowych mają mieć udział w zyskach. Te pieniądze mają iść na inwestycje i na dywidendę dla państwa.

O pieniądze mogą się starać gdzie indziej. - Jeżeli związki zawodowe stwierdzają, że kondycja firmy jest dobra, wtedy mogą się ubiegać o podwyższenie płac. Ja uważam, że wtedy mają rację - tłumaczy prof. Barczak.

Dodaje, że wszystko to powinno być ustalane w drodze negocjacji. Poza tym, pracownicy mogą domagać się także, by firma inwestowała w bezpieczeństwo pracy. Dzielenie zysku i przeznaczanie go na bieżące potrzeby do niczego nie prowadzi – podsumowuje.